Płomienie trawiące paryską katedrę Notre Dame poruszyły nie tylko katolicki świat. Prezydent Francji wypowiedział się w imieniu całego narodu, słowa współczucia i obietnicę włączenia się w odbudowanie jednego z symboli Francji zadeklarowali muzułmanie i Żydzi. Przez kilka godzin uczestniczyłem medialnie w tym smutnym wydarzeniu. Tak, czułem ogromny smutek, nie tylko dlatego, że ta 850-letnia świątynia płonęła jak pudełko zapałek, ale, że wraz z nią płonęło coś tak drogiego moim francuskim siostrom i braciom. Katedra to przecież miejsce, w którym znajduje się krzesło biskupa. To krzesło jest symbolem trwania wspólnoty, która gromadzi się wokół swojego pasterza. To prawda, że to tylko budynek. Jednak jest on poświęcony samemu Bogu. I kiedy jedni widzą w nim tylko obiekt muzealny, zwiedzany każdego dnia przez tysiące turystów, inni symbol Francji, która stała się bardzo świeckim krajem w Europie, choć niegdyś uważana była za najstarszą córę Kościoła, to jednak nikt nie może zaprzeczyć, że jest to świątynia, dom Boży, który gromadzi wspólnotę Koś-
cioła, nawet jeśli jest ona nieliczna.
Tę wspólnotę można było zobaczyć w najbardziej chyba dla mnie poruszającym obrazie, nagranym przez kogoś telefonem. Klęczący na ulicy ludzie śpiewający modlitwę różańcową. To nie byli starzy ludzie. Tam było mnóstwo młodych, którzy spontanicznie podjęli apel o modlitwę. Patrząc na płonącą katedrę dali świadectwo swojej prawdziwej wiary. Arcybiskup Paryża Michel Aupetit powiedział, że w tym momencie jako biskup nie ma swej katedry, ale wielkim pokrzepieniem jest dla niego fakt, że ma swój lud, który modlił się wraz z nim przed katedrą, w tym setki młodzieży. „Katedra Notre Dame została poważnie uszkodzona, ale nie zniszczono duszy Francji, tego jestem pewny” – powiedział arcybiskup. Szkoda, że takiej pewności nie mają ci, którzy w internecie podjęli od razu komentowanie tego nieszczęścia, w sposób, jak to często bywa, jadowity i niesmaczny.
Wszystko, co się dzieje, można odczytywać w kategoriach symbolu. W podobnie symboliczny sposób odczytano płomienie w Notre Dame. Kardynał Stanisław Dziwisz mówił o tym, że jest to symbol płonącej Europy. Niektórzy przywoływali słowa tajemnicy przekazanej w XIX wieku przez Matkę Bożą w objawieniach we francuskim La Salette, inni obraz „Dzwonnika z Notre Dame” Wiktora Hugo. Oczywiście nikt tego nie kwestionuje w kontekście współczesnego życia Europy, która bardzo mocno się laicyzuje. Osobiście jednak daleki jestem od twierdzenia, że pożar katedry jest „karą Bożą” wymierzoną niewiernemu ludowi Francji. Z bólem i oburzeniem czytałem te stwierdzenia, kwitowane nutką zwycięstwa, że my, Polacy, jesteśmy lepsi, że od nas trzeba się uczyć prawdziwego katolicyzmu i temu podobne stwierdzenia. Ten tryumfalizm kolejny raz stał się żałosnym wyrazem pychy. Bo jeśli już chcemy czytać znaki, to może trzeba zapytać, dla kogo one są, a wśród adresatów zobaczyć samych siebie?
Dwa razy w życiu byłem nad Sekwaną. To zdecydowanie niewiele, by zajmować stanowisko na temat katolicyzmu we Francji. Mam jednak ogromny szacunek dla tej mocno pomniejszonej liczebnie wspólnoty. Ilekroć brałem udział w modlitwie francuskiego Kościoła, zawsze byłem poruszony jej duchową głębią, wyrażającą się postawą ludzi, delikatnością śpiewu, treściami medytacji. Czasami zachodziłem do kościoła francuskiego w Rzymie, by uczestniczyć we mszy świętej. Wiele razy uczestniczyłem w modlitwach w duchowości Taizé, a godzina adoracji Najświętszego Sakramentu w paryskiej bazylice Sacre Coeur była dla mnie tak mocnym doświadczeniem, że obrazek ołtarza bazyliki z wystawioną monstrancją do dzisiaj noszę w swoim brewiarzu. Bo wszędzie tam nie byłem sam.
Karol Wojtyła, w 1949 roku, wkrótce po powrocie z wyprawy do Francji, Belgii i Holandii pisał: „Katolicyzm oderwany od właściwych sobie źródeł życia nadprzyrodzonego utrzymuje się jeszcze jako pewien styl kultury, w końcu i to zanika (...) katolicyzm, który jest obwodem życiowo zamkniętym, nieprzerwanym, a przy tym samowystarczalnym, nigdy nie może się pojawiać jako całkowita ruina, jako bezwzględne rozdarcie. Zawsze skądś ukaże się dodatni odpowiednik procesów rozkładowych. Jest to w ostatecznej analizie tajemnica życia mistycznego organizmu, życia udzielonego i kierowanego nadprzyrodzonym wpływem Ducha Świętego”.
Tak właśnie odczytuję ten znak. Nie jako pogrążenie europejskiego katolicyzmu w zgliszczach, ale jako wezwanie do tego, by uklęknąć i razem się modlić. Znamienne, że w zrujnowanej katedrze ostał się widoczny na wszystkich zdjęciach złoty krzyż i Pieta. Te znaki wzywają do misji ewangelizacyjnej każdego, bez wyjątku, katolika dobrej woli. Tegoroczny Wielki Poniedziałek stał się dla mnie chwilą głębokiej refleksji i skupienia nad tym, jakim jestem katolikiem, kazał pokornie zgiąć kolana i odnaleźć wokół siebie ludzi, którzy zrobią tak samo. Bo to jest dobry początek prawdziwej odnowy i odbudowy.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.CHRISTOPHE PETIT TESSON/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama