Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 5 listopada 2024 17:23
Reklama KD Market

Palić czy wypalać?

Księża w Polsce publicznie spalili książki i inne przedmioty, które w ich ocenie wiązały się z okultyzmem. Rozszalała się dyskusja, którą zresztą można było przewidzieć wcześniej, gdyż trudno, żeby mogło być inaczej. Ostre słowa krytyki, komentarze, oburzenie, kpiny. Jednym słowem wszystko, co może udowodnić, że ów czyn był nie tylko „niefortunnym”, ale głęboko nieprzemyślanym i niepotrzebnym. Wszak samego spalenia dokonano w szatach liturgicznych, uroczyście, po mszy świętej, wynosząc procesyjnie książki i eksponaty przed kościół. Czy można się było spodziewać innej reakcji społeczeństwa niż oburzenie i krytyka? Jestem przekonany, że i sam diabeł ucieszył się, że ma haka na przeciwnych sobie księży. Stąd swoje „trzy grosze” do sprawy dołożył. Oczywiście w dyskusji pojawili się także obrońcy, którzy przypomnieli akt spalenia Biblii, któremu towarzyszyło zdecydowanie mniejsze larum. Właściwie niczego nowego nie dołożę do tej kwestii. Stało się. Za kilka dni będzie na forum jakaś kolejna sprawa. Nie mogę jednak przejść obok niej obojętnie. Uważam, że moi bracia nie tylko nie przemyśleli sprawy, ale w ogóle nie rozeznali tego, że autorem pomysłu mógł być sam Zły, który ją zresztą w znany dobrze sposób wykorzystał. Ja również uważam, że książek się nie pali. Książki się czyta. Od dzieciństwa w moim domu był i jest wielki szacunek dla słowa drukowanego. Sam posiadam ogromną bibliotekę. Gorzej z czasem na ich czytanie. Kiedy musiałem ją radykalnie uszczuplić, jedynym właściwym pomysłem było porozdawać, co się da, a resztę zawieść na makulaturę, czyli cmentarzysko książek. Jeżeli już miałbym coś wrzucić do ognia, wszak i stare, poświęcone przedmioty kultu religijnego zalecano palić, a nie wyrzucać, zrobiłbym to dyskretnie, a nie na kościelnym placu, na oczach wszystkich. Ludzie przynoszą czasem na plebanię stare różańce, obrazki i figurki. Nie wiedzą, co z nimi robić. Oczywiście nie należy wyrzucać ich na śmietnik. Jeśli nie da się z nimi już nic zrobić, to trzeba spalić. Powtarzam jednak – bardzo dyskretnie. Łatwo jest obrazić czyjeś uczucia religijne. Łatwo jest też dolać oliwy do ognia. Tylko po co? Jestem akurat w trakcie głoszenia rekolekcji wielkopostnych. Jedną z nauk poświęciłem tematowi walki duchowej. Sam papież Franciszek prosi, żeby w tę walkę włączać się przez codzienne odmawianie modlitwy „Pod Twoją obronę” oraz modlitwy do św. Michała Archanioła. O tej walce trzeba mówić, uświadamiać czym jest i jak się skutecznie bronić. Budzić wrażliwość. Jednak bez przesady. Niektórzy rekolekcjoniści z upodobaniem posługują się wyszukanymi przykładami, żeby nimi bardziej postraszyć słuchających, niż zachęcić do walki. Przyznam, że niewiele słyszałem na przykład o rozeznaniu duchowym, które jest kluczową umiejętnością w walce duchowej, natomiast o szkodliwym działaniu takich czy innych książek i praktyk, owszem! Myślę tu o umocnieniu Słowem Bożym, pragnieniu codziennego nawracania się, budowania relacji z Jezusem Chrystusem, czy chociażby na świadomym wejściu w walkę duchową nie z ogniem, podszytym strachem, ale z praktyką częstszego uczestnictwa we Mszy św., spowiedzi, czytania Pisma Świętego, codziennego odmawiania różańca, czy choćby postu o chlebie i wodzie, raz w tygodniu. Myślę, że byłoby to nie tylko pożyteczniejsze, ile bardziej skuteczne. Mam takie doświadczenie, że wystarczy głosić Słowo Boże, a Pan Bóg dotrze z nim do serc słuchaczy. Niestety, niejednokrotnie usłyszałem, że taki pogląd jest zbyt ułożony i grzeczny. I brakuje w nim charyzmatycznego ognia. Tylko, że dla mnie prawdziwym ogniem jest Słowo Boże. Dlatego zgadzam się w pełni z biskupem Rafałem Markowskim z Warszawy, który komentując sprawę przypomniał, że zagrożenia duchowe były, są i będą. Są one jednak realne tylko i wyłącznie wtedy, kiedy znajomość Chrystusa i Jego Ewangelii jest znajomością powierzchowną. Skutecznym środkiem obrony przed nimi jest formacja, bliskość z Chrystusem, znajomość Jego Ewangelii i poznawanie Kościoła. Myślę, że ostatnie dwa tygodnie tegorocznego Wielkiego Postu są dobrym zaproszeniem, żeby tę formację w swoim życiu przemyśleć lub też ją odważnie podjąć. I niech ogniem będzie sam Duch Święty, który rozpala w sakramentach świętych nie do tego, by później palić na stosie czarownice, ile raczej wypalać grzech w swoim własnym sercu. ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.   fot.pxhere.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama