Ksiądz Adam, znany w polonijnym środowisku duszpasterz, przyjechał z Zakopanego, by wygłosić wielkopostne rekolekcje. Mówi mi któregoś dnia: „Wiesz, lubię być księdzem”. Słowa te bardzo zapadły mi w myśli i sercu. Wszak dzisiaj, kiedy tyle dzieje się w Kościele katolickim, takie wyznanie daje dużo do myślenia. Ja także lubię być księdzem!
Moje księżowskie życie zaczyna się około godz. 5.20 rano. Po toalecie i mocnej kawie idę do kaplicy, vis-a-vis mojej sypialni. Czas na modlitwę jest bezcenny. Jest mój. Nikt mi go nie wykradnie o tak wczesnej porze. To nie jest czas dla dobrego samopoczucia. Modlę się wtedy i za papieża Franciszka i za mojego proboszcza, za moich parafian i za rodzinę, za moich zakonnych braci i za tych, których dziś spotkam. Jakoś tak „otulam” ich wszystkich modlitwą. Później jest zazwyczaj msza święta. Znów czas szczególny, ofiarowany. Chleb i wino, symbole mojej ludzkiej pracy, które stają się Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa. Wielka tajemnica wiary. Czas szczególny i bardzo jedyny, nawet jeśli trwa tylko około 30 minut. Jest mój.
A później jest czas, o którym świętej pamięci już ksiądz powiedział, że jest bardzo powszedni. „Wszak to, co najcenniejsze, działo się w czasie mszy świętej rano. Nic ważniejszego się już dziś nie wydarzy”. To prawda. Są ludzie, którzy w tak zwany powszedni dzień, zawsze przychodzą rano na mszę do kościoła. W takich miastach jak Nowy Jork czy Chicago dużą popularnością cieszą się msze w godzinie południowego lunchu. Ludzie wychodzą z biur i idą na mszę, później coś zjeść i wracają do pracy. Nie ukrywam, że z podziwem i szacunkiem patrzę na życie tych ludzi. Są dobrymi chrześcijanami, dla których ważne jest życie duchowe. To nie jest zwyczajna dewocja. Skoro już studenci znajdują czas na przyjście do kościoła, a pośród książek i zeszytów jest jeszcze miejsce na Biblię, to jest to pięknym świadectwem. Nie mogę się napatrzeć na takie życiowe obrazy. Postawa wielu ludzi buduje i wzmacnia moją wiarę. To prawda, że czasy są trudne dla ludzi wierzących w Chrystusa. Choć, tak szczerze, kiedy były łatwe? Grubych tematów się nazbierało. Ludzie wojujący z katolicyzmem mają w ręku mocne argumenty dotyczące postawy wierzących, w tym przede wszystkim duchownych. Nie przeszkadza to jednak ludziom prawdziwie wierzącym w Boga, spotykać się z Nim w kościele i traktować go jako dom, bez względu na to, w jakim obecnie jest stanie. Ludzie ci, inteligentni i wykształceni, mający często dobre posady w firmach, nie wstydzą się modlić w tej samej kościelnej ławce z biedakami, ludźmi starszymi i z różnymi historiami życia. Co więcej, ci powszedni katolicy, potrafią budować prawdziwą wspólnotę między sobą. Są otwarci na siebie, rozumiejąc, że nikt nie jest doskonały.
Jestem zachwycony takim katolicyzmem i katolickością. Ciągła krytyka, wydobywanie nowych grzechów i nieprawidłowości, może dobijać i dołować. Wielu zniechęca i odciąga od wiary i wspólnoty Kościoła. Tak myślę, że komuś na tym zależy. By ludzie przestali wierzyć w Boga, a wierzyli bardziej w takie czy inne idee, które na piedestale sadzają człowieka z jego potrzebami i egoistycznym nastawieniem. Dlatego chcę karmić się takimi dobrymi obrazami i kiedy jadę do wielkiego miasta, lubię wejść na chwilę do kościołów w centralnych punktach, gdzie zawsze ktoś jest. Wtedy mówię sobie, że ja też lubię być i katolikiem i księdzem.
Jest Wielki Post. Zawsze zastanawia mnie fenomen środy popielcowej, kiedy kościoły są tak bardzo wypełnione ludźmi, że nawet w największe święta tylu nie ma. Każdy chce, by ksiądz posypał, a najlepiej naznaczył jego głowę i czoło popiołem. Nie wiem, czy większość tych ludzi rejestruje słowa, które w tym czasie wypowiada ksiądz: „Nawracaj się i wierz w Ewangelię” lub: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Bo w sumie chodzi o to, żeby te słowa usłyszeć, zastanowić się nad nimi i wprowadzić w życie. Wtedy bardzo uporządkowałoby się to, co jest takie rozsypane. Ludzie zadowoleni, że głowa posypana, wychodzą i znowu następuje długa przerwa w relacji do wiary i Kościoła. A przecież Popielec dla każdego jest szansą, żeby odkryć na nowo, albo i pierwszy raz, wartość wiary w Boga we wspólnocie Kościoła. I jeszcze jedna refleksja. W parafii, w której pracuję, jest każdego tygodnia wiele pogrzebów. Bywa, że nie ma dnia, abym nie modlił się nad trumną. Bardzo cenię sobie te chwile oraz możliwość spotkania z tymi, którzy dotknięci są stratą bliskich. Te spotkania uczą mnie szacunku do życia, a zarazem dystansu do wielu spraw. I zawsze odkrywam to, że wiara w Boga we wspólnocie, jaką jest mój Kościół Rzymsko-Katolicki, nadaje sens mojemu życiu i codzienności. Kocham wtedy bardziej tę moją powszedniość, pośród bardzo powszednich, codziennych ludzi.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.tunnelarmr/Flickr
Reklama