W ubiegłym tygodniu odezwała się do mnie Polka mieszkająca w Londynie. Nasz wspólny znajomy ksiądz podał jej internetowy namiar na mnie. Owa pani zapytała mnie, czy mógłbym odwiedzić jej przyjaciółkę z lat szkolnych w Polsce, leżącą w hospicjum jednego z nowojorskich szpitali. Cierpi na guza mózgu, do tego jeszcze sparaliżowana. „Chciałabym, aby ktoś zaniósł jej chociaż różaniec... być może ona chciałaby się pojednać z Panem Bogiem” – pisała do mnie pani z Londynu. Niewiele się zastanawiając popatrzyłem na mapę, aby zlokalizować szpital. Okazało się, że znajduje się on z drugiej strony Nowego Jorku, na Bronxie, a więc w dzielnicy, której podobno należy się bać i wystrzegać. Niewiele się zastanawiając, zaraz na drugi dzień, wziąłem Najświętszy Sakrament i udałem się w drogę.
Dzień wcześniej moje myśli były pogrążone w smutku i niekończącej się refleksji, kiedy czytałem informacje o decyzji nowojorskiego gubernatora Andrew Cuomo, który zatwierdził właśnie bardzo radykalnie liberalne prawo aborcyjne. W relacjach telewizyjnych widziałem wiwatujących wręcz polityków, oklaskujących odwagę swojego gubernatora. Dodatkowo podświetlone na różowo budynki miasta, ogłaszały stan święta. To miasto, pretendujące do miana „stolicy świata”, stało się tego dnia dla mnie i dla wielu ludzi, którzy opowiadają się za życiem nienarodzonych, prawdziwą stolicą śmierci. Poczułem smutek, mieszający się z uczuciem odrazy i niechęci do tego miejsca. Rozświetlone światłem reklam, dumne i bogate, dziś pokazało się jako totalnie zrujnowane i zbezczeszczone decyzjami jego gospodarzy. Siedząc w pociągu, który przecinając rzekę Hudson, wjechał na Manhattan, poczułem swąd wiwatującego zła. Wzmogło to we mnie jeszcze bardziej poczucie niepewności i narastającej obcości. Jestem za życiem od jego poczęcia aż do naturalnej śmierci nie tylko dlatego, że jestem chrześcijaninem, ale przede wszystkim dlatego, że to życie kocham. Wiem, co to znaczy urodzić się z poczuciem niepewności, z poważną wadą serca, która mogła zwiastować szybką śmierć lub poważne powikłania. Wiem, co to znaczy ocaleć w sytuacji, kiedy lekarze zalecają usunięcie płodu, które może okazać się „problemem”. Zbyt często uczestniczę w ludzkich dramatach walki o życie, na różnych jego etapach. Wtedy też jechałem spotkać kobietę, która okazała się być moją rówieśnicą, a która walczy, by żyć.
Okazuje się, że Bronx nie taki dziś już groźny, jak go opisują. Faktem jest, że można tam spotkać wielkie nagromadzenie ludzkiej biedy, która nie wie za bardzo, gdzie ma się podziać. Jednak każdy, którego tam spotkałem, jest człowiekiem. I ten człowiek chce żyć, nawet jeśli z różnych względów to życie sobie skraca i nie potrafi go szanować, jak trzeba. Najczęściej dlatego, że nie jest politykiem czy biznesmenem, a bezrobotnym, bezdomnym i poranionym nędzarzem. Wchodząc do szpitalnego pokoju spotkałem pięknego człowieka, wykrzywionego cierpieniem, walczącego o życie. Nie dla siebie. Na stoliku mąż chorej postawił dwa zdjęcia ich pięknych dzieci, na które patrzy cierpiąca mama. Ona chce dla nich żyć. Bo każdy człowiek chce tak naprawdę żyć dla kogoś. Kiedy zaczyna egoistycznie żyć tylko dla siebie, swoich wygód, majątku i zaspokojenia ambicji, szybko staje się tyranem, zaprzedając się złu.
Gubernator Cuomo już w 2013 roku zapowiedział, że chce, by Nowy Jork stał się „aborcyjną stolicą świata”. Taki cel sobie postawił i konsekwentnie do niego zmierza. Wśród licznych komentarzy i sprzeciwów są i takie: „Powiedział pan już kiedyś, że nie ma w Nowym Jorku miejsca dla osób pro-life, a teraz chce pan doprowadzić do tego, że stanowisko za życiem będzie któregoś dnia przestępstwem w Nowym Jorku" – pisze biskup Albany, Edward Schonferberger. I niestety, wiele w tym prawdy. Głośne są zdjęcia wleczonych przez policję zakonników, którzy stanęli w obronie życia nienarodzonych. Nie da się ukryć, że sytuacja jest przerażająca. Bo jak można inaczej to nazwać, gdy zezwala się na dokonanie aborcji dziecka nawet w ostatnim dniu trwania ciąży? A przecież to dziecko chce się urodzić i żyć!
W drodze do domu kłębiły się we mnie myśli o życiu i dramatycznej walce o nie. Życie chce żyć. I nie można mu tego zabronić. Bo jeśli z jednej strony tak bardzo walczy się o to życie w szpitalach, to jak można pozwalać na zabijanie go wtedy, gdy samo jeszcze nie potrafi się bronić? Nikt takiego prawa człowiekowi nie dał i nie da. Dobrze, że tysiące ludzi protestują, walcząc za tych, którym to prawo odebrano. Walczą w imię samego Boga, dawcy życia. I nikt im ust nie zaknebluje. Nie chcemy żyć w kulturze, cywilizacji i miastach śmierci. Żadne światełka tej ciemności nie rozświetlą.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.pxhere.com
Reklama