Jak lepiej przekonać się o “odczuwalnej temperaturze” na poziomie minus 55 st. F (minus 45 st. C) niż… odczuć ją na własnej skórze? Nie mogliśmy się powstrzymać, aby specjalnie dla naszych Czytelników sprawdzić na własne oczy, jak wygląda polarny wir w Chicago.
Odpowiednio ubrana w kilka warstw i zabezpieczona tak, aby najmniejszy kawałek skóry nie pozostał odsłonięty, wybieram się na krótką przejażdżkę w jedno z moich ulubionych miejsc w mieście – do chicagowskiego kampusu muzealnego.
Chicago faktycznie w środę przypomina miasto duchów. Na mniejszych ulicach praktycznie nie ma ludzi. Ruch na autostradach przypomina świąteczny poranek. Słońce mocno świeci, a na błękitnym niebie nie ma ani jednej chmurki. Kilku śmiałków na ulicach śródmieścia biegiem pędzi do swoich miejsc przeznaczenia. Oszronione autobusy CTA świecą pustkami. Z kominów wszystkich budynków unoszą się kłęby dymu. Pustki przed Muzeum Fielda, zamarznięte fale udekorowały betonowe wybrzeże przy Akwarium Shedda.
Witam się z oblodzonym pomnikiem Kościuszki i zmierzam dalej za dwoma pustymi autobusami CTA, które robią pętlę przed zamkniętym Planetarium Shedda. Ruch – jak na te warunki pogodowe – zaczyna się dopiero na wybrzeżu przylegającym do planetarium. Okazuje się, że nie jestem jedyną, która chciała zobaczyć zamarznięte jezioro Michigan. Wygląda niesamowicie – pokryte jest lodem i śniegiem, z którego miejscami przebija się woda, a nad całą taflą unosi się gęsty dym. Kilkunastu opatulonych po uszy śmiałków podobnie jak ja smartfonami próbuje sfotografować to przepiękne widowisko.
Problem zaczyna się przy konieczności zdjęcia rękawiczki, aby nacisnąć przycisk aparatu. Zadanie dodatkowo utrudniają gogle, które zaszły szronem. Na zewnątrz jestem nie dłużej niż pięć minut. Przy pierwszym zdjęciu rękawiczki nic się nie dzieje, lecz gdy robię to kilkakrotnie – na nie dłużej niż parę sekund – w pewnym momencie zdaję sobie sprawę, że przestaję czuć palce u rąk i nóg. Wystraszona ostrzeżeniami o odmrożeniach biegiem pędzę do samochodu i przykładam ręce do grzejników! Podobnie zachowują się inni poszukiwacze przygód, którzy kilkakrotnie wbiegają i wybiegają ze swoich pojazdów, aby doznać polarnych doświadczeń.
Mój telefon również zachowuje się dziwnie. Z domu wyjechałam z baterią na poziomie 100 procent, a teram mam dziewięć. I nie jestem pewna, czy to jawa, czy już objaw hipotermii, ale na powierzchni jeziora od strony Akwartium Shedda widzę sylwetkę spacerującego człowieka… Coś w tym musiało być, gdyż mijam dwa wozy strażackie na sygnale, a nad głowami zaczyna hałasować helikopter.
Cóż, niektórzy lubią dreszczyk adrenaliny i balansowanie na pograniczu niebezpieczeństwa. Ale zapewniam, że nigdy wcześniej ciepły dom nie wydawał się tak przytulny, a gorąca herbata nigdy nie smakowała lepiej.
Tekst i zdjęcia: Joanna Marszałek
[email protected]
Reklama