Felieton teatralny - pół żartem, pół serio
Andrzej Krukowski wraz z grupą kilkunastu znakomicie utalentowanych i uroczych aktorek wymyślił, wyreżyserował, zainscenizował, udekorował i wymalował obrazami scenicznymi ,,Bal w Operze” Juliana Tuwima. Spektakl wystawiono po raz kolejny - tym razem w sobotę, 5 stycznia w słynnym Teatrze Chopina w Chicago.
Tekst sztuki, tak tuwimowski jak tylko Tuwim potrafiłby wymyślić, trafił w ręce naprawdę odpowiedniego człowieka. Nie zdawałem sobie sprawy, że znany aktor i producent Andrzej Krukowski może zgromadzić w swojej głowie taki fantazyjny, kolorowy bałagan, który zaowocuje wymyśleniem przedziwnego konceptu tekstu Juliana Tuwima.
Reżyser czy inscenizator, jak sam siebie nazwał, utopił mnie w swojej wyobraźni, interpretując tekst Tuwima przez rozdzielenie go na wiele osobnych scenicznych segmentów, przedstawianych brawurowo przez ciągle zmieniające się kobiece postacie, kreujące różnorodne wizje, zsynchronizowane przez jego centralną rolę.
Musiałbym być jakimś mucho-człowiekiem z dwunastoma oczyma, abym był w stanie ogarnąć całą scenę. Starałem się bardzo, bo moje oczy były nieustannie, ale radośnie zajęte przeskakiwaniem z aktorki na aktorkę, z miejsca na miejsce. Na scenie bezustannie coś się działo, każdy punkt sceny był małym, aktorskim misterium, każda postać coś przekazywała, wygłaszała, bawiła się, przedstawiała, pokazywała, czytała, wyrażała, tańczyła, obracała, ruszała rękami czy nogami, czy po prostu strzelała biczem. Cała kolorowa scena żyła i ruszała się, tworząc kalejdoskop pełen kolorowych ruchów, obrazów i wyrażeń, idealnych do tuwimowskiego tekstu.
Wystarczyło zamknąć na chwilę oczy, a scena zmieniała się w coś zupełnie innego, zawsze zastanawiającego, a wszystko było spięte niezwykle fantazyjnie wyglądającym Andrzejem Krukowskim. Tekst był przekazywany na dziesiątki przeróżnych sposobów przez drastycznie zróżnicowane głosy, a przedstawiane na scenie obrazy były równie różnorodne i niespodziewane.
Mój pełny szacunek dla twórcy spektaklu i jego zarąbistej wyobraźni, a także absolutny podziw dla wszystkich aktorek. Naprawdę były znakomite, pełne życia, kobiecości, talentu i urody. Fenomenalne stroje, bezustannie zmieniane i zadziwiające swoimi różnorodnymi stylami, a zarazem podkreślające urodę aktorek, były idealnie zsychronizowane z tuwimowskim tekstem. Dekoracje sceniczne z kolei uzupełniły i zamykały cały świat wyobraźni.
I trochę głupio mi napisać, ale wśród tych kilkunastu profesjonalnych i prawdziwych wulkanów talentu byłe dwie aktorki, o których pomyślałem, że są klasą samą w sobie, i to do tego na najwyższym, światowym poziomie. Świat przed nimi!
Ale gdzie tam, nie dane mi było zachwycać się do samego końca. Taka jest już chyba nasza polonijna, genetycznie zarażona pompatycznością natura. W ostatniej scenie opadła wielka, czerwona flaga z napisem: „Kochanej ojczyźnie Rodacy 100 lat” . Ufff... Coś takiego po tekście Tuwima? Przewróciłby się chłopak w grobie. Sam pewnie napisałby na tej fladze, uwzględniając nasze obecne doświadczenia z obchodów 100-lecia rocznicy niepodległości: ,,Śmierdź wrogom ojczyzny!” (nie, nie zrobiłem błędu w pierwszym słowie ewentualnego hasła)
Na koniec: zdjęcie zrobiłem absolutnie nielegalnie, gdyż byłem kilka razy głośno i basowo ostrzeżony zapowiedzią, że nie wolno rejestrować, filmować czy robić zdjęć spektaklu. Teraz się boję, że mnie Okrutna Polska Policja Teatralna przyjdzie i zaaresztuje. Ale zanim to się stanie, polecam spektakl gorąco i jak będziecie szczęściarzami, żeby na niego trafić, to przeżyjecie coś naprawdę dobrego.
Krzysztof Wawer
Na zdjęciu: Finał spektaklu na deskach Teatru Chopina
fot.Krzysztof Wawer
Reklama