Odliczane minuty, sekundy i… jest! Ta szczęśliwa chwila, kiedy rok 2018 zmienia się na 2019. Wystrzały fajerwerków, otwieranych butelek szampana, brawa, piski i ogólna radość. Ot, szczególny urok sylwestrowych nocy. I tak co roku. Bo przychodzi właśnie ten nowy, upragniony czas. Są też tacy, którzy przeżywają tę chwilę zupełnie inaczej. W ciszy kaplic i kościołów, na kolanach adorując obecność Boga, by w ten „magiczny” moment wybijającej godziny zero rozpocząć kolejny rok celebracją mszy świętej. Ktoś może pomyśleć, że to dobre dla zdewociałych dziwaków. Ale może bardzo się mylić, gdyż także młodzi, zdrowi i inteligentni ludzie decydują się na takie niecodzienne powitanie nowego roku. Oczywiście później jest czas na życzenia i radość. Są też tacy, którzy kładą się spać z nadzieją, że huk fajerwerków nie wybudzi ich w środku nocy. Bo, jak twierdzą, dzień, jak co dzień i trzeba się wyspać. Każdy w końcu ma prawo do swojego sposobu przeżywania bądź nie przeżywania przejścia starego roku w nowy.
Zastanawiam się skąd ta radość, wszak po ludzku rzecz biorąc, nowy rok dodaje liczbę jeden do naszego życia i po prostu będziemy starsi. Uświadamia przemijalność czasu i kruchość życia na ziemi. A jednak budzi radość. Dlaczego? Wydaje mi się, że jednym z powodów może być nadzieja, że mimo wszystko ten nowy rok to jakaś nowa szansa na to, żeby zrobić inaczej, lepiej i dokładniej to, czego nie udało się zrealizować wcześniej. Poprawić to, co nie wyszło. Dać sobie i innym szansę na bycie kimś lepszym. W ten sposób odbieram także znaczenie kalendarza. Czysty, niezapisany, nowy. Dopiero będzie zapełniany planami, godzinami spotkań, osiąganymi sukcesami i porażkami. Będzie kolejnym rozdziałem kroniki mojego życia. I mam mobilizację, żeby tę szansę wykorzystać, wszak każdy zdrowy człowiek chce stawać się lepszy i iść do przodu, a nie stać w miejscu czy cofać się. Wiele słyszy się o noworocznych postanowieniach. Przecież to doskonała okazja, żeby coś sobie postanowić. Raz po raz pytają mnie ludzie, czy ja mam jakieś postanowienia. I dziwią się, kiedy słyszą odpowiedź przeczącą. Nie, niczego szczególnego nie postanawiam. Gdyż mimo tej szansy „czystej kartki” w kalendarzu życia, osobiście boję się postanowień, które wypływają z pełnego emocji rozpoczęcia nowego roku. Obawiam się, że takie postanowienia szybko mogą zakończyć się fiaskiem, zostawiając frustrację, niesmak i złość. Czyżby zatem nie miały sensu? Przecież nawet w kościele o takich postanowieniach się mówi.
Postanowienia, zwłaszcza te związane ze zmianą na lepsze, mają oczywiście swój sens. I ja robię szereg postanowień. Nie piszę o nich i nie mówię, bo nie są one czymś, czym należy się chwalić. To plan mojej pracy nad sobą. To szczególna troska i praca nad czymś, co mi nie wychodzi, nad jakąś słabą stroną, uzależnieniem, wrażliwym punktem, który może być początkiem większych problemów, porażek i upadków. Ten plan i te słabe punkty znam najlepiej ja sam. I jeśli decyduję się coś konkretnego z tym robić, potrzebuję najpierw coś postanowić. To jest praca nad wolą, żeby była bardziej zdeterminowana i zdecydowana. Tak naprawdę każdy dzień jest dobry na takie postanowienia. Jestem coraz większym zwolennikiem drogi małych kroków. Małych, ale konsekwentnie stawianych. I dopiero kiedy mi się uda osiągnąć jakiś cel, mogę podzielić się z innymi osiągniętym sukcesem i drogą jego realizacji, wraz z pokonywanymi trudnościami. To bardzo pomaga innym, takie słuchanie świadectw. Pomaga i mobilizuje. A wtedy przychodzi czas na kolejne postanowienie. I kolejny krok za krokiem, do przodu.
Dlatego niczego szczególnego nie postanowiłem na początku tego nowego roku. Moje wcześniejsze postanowienia są w trakcie realizacji. Nie znaczy to jednak, że nie podjąłem tej nowej szansy. Podejmuję ją z nadzieją! Nie tyle na lepszy rok, ale na to, by był to kolejny dobry rok. Tak zwyczajnie. By nie zabrakło siły i wsparcia, zarówno tego, które otrzymuję, jak i tego, które mogę dać innym, aby każdy dzień przeżywać jak najlepiej i twórczo. Realizm polega na tym, że będą wzloty i upadki, sukcesy i porażki, radości i smutki. Ważne, by budowały i prowadziły do osiągnięcia celu, a nie gasiły czy pogrążały w beznadziei. Jedne i drugie są potrzebne. Dlatego życzę sobie i każdemu, tak po prostu: Dobrego 2019!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.Pixabay.com
Reklama