Amerykański ‘small business’ wcale nie jest mały. To ok. 50% PKB, miliony firm zatrudniających w skali krajowej dwukrotnie więcej pracowników i niż zaludnienie Polski. Dla całej gospodarki, rozwój małego biznesu i jego stan jest więc bardzo ważny. To, innymi słowy, autentyczny fundament gospodarki USA.
Jednym z największych problemów dla małych firm jest obecnie ograniczony dostęp do kredytu. Problemy z uzyskaniem pożyczek na park maszynowy, materiały, czy inne, niezbędne do prowadzenia firmy zaplecze, mają nawet przedsiębiorcy z bardzo dobra historią kredytową. Hamuje to często rozwój firm, zmusza do rezygnacji z planów, do zwalniania pracowników. I kiedy widzimy i słyszymy, że malejące ostatnio zatrudnienie w 80% związane jest ze stratami miejsc pracy w małym biznesie, aż dziw bierze, ze problem ten i potrzeba uzdrowienia sytuacji nie są na samej górze listy problemów, którymi obecnie zajmują się w Waszyngtonie. Coraz więcej, ale na szczęście nie wszystko jeszcze zależy od Waszyngtonu. I pewnie nadal sprawdza się powiedzenie Tipa O’Neilla, że „all politics is local.” Właśnie sprawom gospodarczym, biznesowi, również od strony legislacyjnej, dużo uwagi poświęca się na poziomie lokalnym. Widać to chociażby na przykładzie ubiegających się w tym roku o urząd senatora ze stanu Illinois, Demokraty Alexiego Giannouliasa i Republikanina Marka Kirka. Obaj dostrzegają znaczenie lokalnego „małego biznesu”. I już na początku kampanii, która potrwa do listopada, proponują politykę, która może okazać się dla takich przedsiębiorstw pomocna. Giannoulias w swoim programie proponuje zorganizowanie $50 miliardowego funduszu przeznaczonego na niskoprocentowe pożyczki dla firm, które zatrudniają nie więcej niż 100 pracowników. Administratorem programu byłaby Small Business Administration (SBA), która miałaby być gwarantem pożyczek udzielanych poprzez małe banki (poniżej $1 miliarda aktywów) i unie kredytowe. To nawet ciekawa propozycja, jednak na pewno znajdą się tacy, którzy będą zniechęceni rolą jaką miałaby do spełnienia SBA – duża zbiurokratyzowana federalna agencja, na dodatek pod zwierzchnictwem partii sprawującej władzę w Waszyngtonie. W tej akurat kwestii pomocny okazałby się program uzdrowienia small biznes’u, który proponuje Mark Kirk. Kwestia ta jest dla kandydata Republikanów tak ważna, że niedawno zaproponował ustanowienie tzw. The Small Business Bill of Rights, 10-punktowej Deklaracja Praw i Strategii Pomocy Małym Przedsiębiorstwom. Punkt ósmy Deklaracji odnosi się do SBA. Okazuje się, że średni roczny koszt korzystania z programów pomocy SBA, głównie ze względu na przepisy administracyjne, wynosi aż $7,647 w przeliczeniu na jednego pracownika. Kirk słusznie zauważa, ze ten koszt powinien być dużo mniejszy i proponuje, aby SBA zapewniło system, w ramach którego korzystający z programów nie musieliby spędzać więcej niż 200 godzin rocznie na pisanie podań, raportów, petycji i wypełnianie innej dokumentacji. Czyli całej biurokracji, którą niesie ze sobą korzystanie z pieniędzy agencji federalnej. Aż 200 godzin to nadal dużo, szczególnie dla firm, które często nie zatrudniają więcej niż kilku czy kilkunastu pracowników. Ale, zakładając że da się to połączyć z innymi propozycjami ( na przykład z tym co proponuje Giannoulias) byłby to krok we właściwym kierunku. I odwrotnie, trudno myśleć o skuteczności propozycji Giannoulius’a, jeśli nie będzie zmian, które proponuje Kirk. Przydałaby się realizacja obu pomysłów jednocześnie. Niestety, jesienią tylko jeden z nich zostanie wybrany. Pozostaje mieć nadzieję, że w Senacie i w innych instytucjach nadal będzie się liczył głos więcej niż jednej partii; że jeśli jedna strona o czymś zapomni, druga przypomni. Taki scenariusz byłby idealny dla reform każdego sektora gospodarki. Taki system „of checks and balances” odróżnia ustrój USA od np. Chin czy Wenezueli. I utrzymanie go, pomimo tego, co się ostatnio dzieje w Waszyngtonie, jest raczej pewne, ponieważ najwięcej zależy od polityki i od tego jak zwykli ludzie zagłosują jesienią na poziomie lokalnym. Bogdan Pukszta, PACC
Reklama