Zamknięte największe przejście graniczne z Meksykiem, protesty, próba sforsowania granicznego płotu, gaz łzawiący, helikoptery i kryzys humanitarny w Tijuanie. Obrazy chaosu i interwencji sił porządkowych pokazały telewizje na całym świecie. Przesłanie mediów było jednoznaczne – Stany Zjednoczone zaatakowały bezbronnych imigrantów.
Klika lat temu przekraczałam granicę z Meksykiem w Tijuanie, a właściwie w San Ysidro. Byłam zdumiona rozmiarem przejścia granicznego i jego przepustowością. Po kilku pasach autostrady sunęło auto za autem. Nieprzerwany sznurek pojazdów, sprawdzanych w ekspresowym tempie przez amerykańskich agentów Customs and Border Protection (CBP). Do tego oddzielne ,,nitki” dla pieszych. Dzienny ,,przerób” tego przejścia to około 100 tysięcy osób. Fabryka aspirująca do miana największego przejścia granicznego na świecie. Trudno było nawet wyobrazić sobie, że ten sznur aut i ludzi może się kiedykolwiek zatrzymać.
Kamienie kontra gaz
A jednak. W minioną niedzielę amerykańskie władze zamknęły największe przejście graniczne na południowej granicy. Jeśli wierzyć pani sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Kirstjen Nielsen, chodziło o ,,zapewnienie bezpieczeństwa publicznego w reakcji na dużą grupę imigrantów próbujących nielegalnie przedostać się do USA”. Zatrzymano 69 osób, w tym 42 po amerykańskiej stronie granicy.
Interpretacja wydarzeń w San Ysidoro zależy oczywiście od punktu widzenia. Według władz obu krajów doszło do próby przekroczenia granicy z użyciem przemocy. Demonstrantom udało się przełamać meksykańskie blokady i ruszyć na północ. Czterech agentów CBP zostało trafionych kamieniami, zanim podjęto decyzję o zastosowaniu środków przymusu bezpośredniego. Imigrantów potraktowano gazem łzawiącym. Prezydent Donald Trump zażądał, aby Meksyk wysłał do ojczystych krajów “zimnokrwistych kryminalistów”.
Narracja drugiej strony jest zupełnie inna. Dla obrońców praw imigrantów byliśmy świadkami pokojowej demonstracji osób oburzonych zbyt wolnym rozpatrywaniem wniosków azylowych. Desperację imigrantów łatwo zrozumieć. Tijuana, gdzie na ulicach rządzą gangi narkotykowe, nie jest uważana za raj na ziemi. Azylanci in spe dotarli do Tijuany i niedalekiego Mexicali jako członkowie “karawany” z krajów Ameryki Środkowej, aby poprosić o azyl w USA. W sumie około 7400 osób w obu miastach. W Tijuanie umieszczono ich w kompleksie sportowym położonym tuż przy płocie granicznym.
Miesiące czekania
Nerwy puściły imigrantom z powodu opieszałości amerykańskich urzędników, którzy – jak twierdzili – byli w stanie przyjąć jedynie 100 wniosków dziennie. Łatwo obliczyć, że oczekiwanie na złożenie dokumentów mogło się wydłużyć nawet do kilkudziesięciu dni. Przy pogarszających się warunkach sanitarnych w tymczasowym ośrodku frustracja wyczuwalnie wzrosła. Stąd niedzielny protest, który zakończył się chaosem, a nawet próbą sforsowania granicy – w stronę amerykańskiego San Diego.
Zamknięcie przejścia na ponad pięć godzin nie mogło przyjść w gorszym momencie. Niedziela kończyła czterodniowy, długi weekend związany z Dniem Dziękczynienia. Do położonych po amerykańskiej stronie galerii handlowych Las Americas w San Ysidro podążali masowo Meksykanie, zwabieni corocznymi przecenami. Część musiała zawrócić, inni na wieść o zamieszkach w ogóle się nie zdecydowali na wyjazd. Straty przygranicznych biznesów zaczęto liczyć w milionach dolarów.
Fakty i stereotypy
Zamieszki na granicy na pewno nie przysłużyły się samym potencjalnym azylantom. Obrazy z San Ysidro stanowić będą paliwo dla antyimigracyjnej narracji. I kolejny argument wskazujący na konieczność deportowania z terytorium USA osób, które znajdują się w USA bez ,,papierów”. I nieważne, że tego rodzaju stereotyp niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Według ogłoszonego we wtorek raportu Pew Research Center, szacunkowa liczba przebywających w USA nieudokumentowanych cudzoziemców osiągnęła w 2016 r. najniższy poziom od 12 lat – czyli około 10,7 miliona osób. W 2007 roku w USA było 12,2 mln nielegalnych imigrantów.
Przypomnijmy – rok 2016 był ostatnim rokiem rządów Baracka Obamy, prezydenta krytykowanego przez Republikanów za zbyt miękką postawę wobec nielegalnej imigracji i administracyjne wprowadzenie takich programów jak DACA lub DAPA, dających setkom tysięcy ludzi quasi-legalny status. Wydawało się to o tyle rozsądne, że w 2016 roku aż 66 proc. wszystkich nielegalnych imigrantów przebywało w USA dłużej niż 10 lat, a tylko 18 proc. – krócej niż 5 lat. Statystyczny ,,nieudokumentowany” jest dziś osobą mocno wrośniętą w amerykańską rzeczywistość.
Robota Obamy?
Jakby też nie patrzeć, spadek zjawiska nielegalnej imigracji nie jest rezultatem restrykcyjnej polityki Donalda Trumpa, ale dużo łagodniejszych środków podejmowanych przez jego poprzednika dla uszczelnienia południowej granicy.
Jednak główne powody mniejszego zainteresowania Ameryką miały podłoże ekonomiczne. Za czasów Wielkiej Recesji z rynku pracy w USA wyparowały miliony miejsc pracy, przede wszystkim w sektorze budownictwa. W tym samym czasie gospodarka Meksyku rozwijała się w szybkim tempie, stając się coraz bardziej atrakcyjnym rynkiem zatrudnienia. Symboliczny był tu rok 2015, w którym więcej Meksykanów wróciło do domów, niż przedostało się do Stanów Zjednoczonych.
W sumie, w ciągu badanej przez Pew Research Center dekady Stany Zjednoczone opuściło netto 1,5 miliona Meksykanów. Wzrastała natomiast imigracja z Ameryki Środkowej, gdzie obok pogorszenia się sytuacji gospodarczej odnotowano wzrost aktów przemocy i zjawiska zorganizowanej przestępczości. Udział przybyszów z tego regionu wśród wszystkich nieudokumentowanych cudzoziemców zwiększył się z 12 proc. w 2007 r. do 17 proc. w 2016 roku.
Gospodarka przede wszystkim
Dane te po raz kolejny pokazują rzeczywiste korzenie nielegalnej imigracji do USA. Tym, co zmusza tysiące ludzi do podjęcia ryzyka, jest bieda i obawa przed przemocą i represjami. Poprawa sytuacji gospodarczej w krajach urodzenia stanowi czynnik zniechęcający do imigracji. W tym kontekście ostrzeżenia Donalda Trumpa przed wstrzymaniem pomocy dla krajów Ameryki Środkowej, z których przybywają tzw. karawany, wydają się kontrproduktywne. Jedynym skutecznym wyjściem, aby powstrzymać falę ludzi zmierzających na północ, jest podjęcie działań zmierzających do usunięcia przyczyn ich desperacji. Zamiast atakować przybyszów gazem łzawiącym, aż prosi się o ogłoszenie nowego planu Marshalla dla Ameryki Środkowej i zlikwidowanie przesłanek do emigracji ekonomicznej u samego źródła.
Na razie wydaje się to mało prawdopodobne; mur na granicy z Meksykiem stał się obsesją prezydenta. Donald Trump zagroził zablokowaniem funkcjonowania rządu, jeśli Senat nie przyzna mu 5 miliardów dolarów na tę inwestycję. Biały Dom najwyraźniej chce pokazać światu i wyborcom, że to południowa granica stanowi największe zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Wbrew danym, że przechodzi przez nią nielegalnie coraz mniej ludzi – w minionej dekadzie większość nowych nielegalnych imigrantów stanowiły osoby, które pozostały w USA po wygaśnięciu… całkowicie legalnie przyznanych wiz.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu głównym: Przejście graniczne w San Ysidro
fot.Maria De La Luz Ascencio/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama