fot.Sabine o Balden/Facebook
W ubiegłą niedzielę spełniłem patriotyczny obywatelski obowiązek, w dodatku zupełnie nieświadomie. Po prostu poszedłem zgrabić liście z przydomowego trawnika. Nie mieszkam co prawda w lesie, a na przedmieściach Chicago, ale przed domem rośnie pokaźnych rozmiarów klon, który każdej jesieni zasyła trawnik złoto-brązowymi liśćmi, a mi daje możliwość bycia dobrym obywatelem.
Jako że na Twitterze nie obserwuję ani jednego mieszkańca Finlandii, nie wiedziałem, że w tym samym czasie w tym pięknym, pełnym lasów i jezior północnoeuropejskim kraju trwa zmasowana akcja przeciwpożarowa, a Finowie na potęgę grabią liście. Ogromnymi ogrodowymi grabiami, małymi dziecinnymi grabkami, odkurzają liście odkurzaczami a nawet wysyłają w las swoje domowe samobieżne rumby. Ci dzielni patrioci w poczuciu zbiorowej odpowiedzialności za bezpieczeństwo swojego kraju grabili liście w przydomowych ogródkach, w parkach i oczywiście w lasach, nawet tych iglastych. Byle nie dopuścić do pożaru. Na Twitterze pojawiła się lawina hasztagów #haravointi, po angielsku #rake, czyli „grabić”.
Powszechną fińską mobilizację zainicjował sam prezydent Donald Trump i to dzięki jego pozycji światowego lidera i niekwestionowanemu autorytetowi w dziedzinie prewencji pożarów obywatelsko odpowiedzialni Finowie poszli grabić. A wszystko zaczęło się niewinnie, od prezydenckich odwiedzin w doszczętnie strawionej przez pożary lasów miejscowości Paradise (po polsku Raj), który po przejściu żywiołu przypomina raczej zgliszcza niedogaszonego piekła. W najtragiczniejszych w XXI wieku pożarach lasów w Kalifornii zginęło dotychczas ponad 80 osób, ale liczba ofiar może okazać się o wiele wyższa.
Wydawało się, że nasz lider i wódz w ogóle nie odwiedzi spalonej Kalifornii, wszak tydzień wcześniej twittował, że „nie ma żadnego powodu rozległych, śmiercionośnych i kosztownych pożarów lasów w Kalifornii, oprócz słabego zarządzania lasami” oraz groził wstrzymaniem funduszy federalnych na walkę ze skutkami żywiołu. Ofiar jednak przybywało, a że nie byli to imigranci, a Kalifornijczycy, prezydenckie sumienie zmiękło, a Trump pojechał do Paradise. Na początek, jak przystało na rasowego hedonistę, dwukrotnie nazwał spaloną miejscowość Pleasure (pol. Przyjemność), ale to absolutnie wybaczalna gra skojarzeń. Ciekawie zrobiło się, kiedy prezydent powołał się na niedawną rozmowę z premierem Finlandii, dotyczącą fińskiej prewencji pożarów lasów. W prostych słowach, używając właściwej sobie i zrozumiałej przez swój elektorat składni na poziomie ucznia trzeciej klasy podstawówki, Trump pouczył liżących rany mieszkańców spalonego miasteczka, by – wzorem dzielnych Finów – dbali o porządek w lesie. Finowie – zdaniem prezydenta – dbają i nie mają problemu z płonącymi lasami. Proste, jak kij do golfa.
Prezydent Finlandii co prawda nie przypomina sobie, by doradzał Trumpowi grabienie leśnej ściółki, ale to szczegół niewart niczyjej uwagi. Ważne, że dzięki genialnie prostemu sposobowi na przeciw-
ogniową prewencję, za jednym zamachem prezydentowi udało się zapobiec przyszłym pożarom, zignorować fakt globalnego ocieplenia, wzmocnić przyjaźń amerykańsko-fińską i wprawić w oniemienie mieszkańców Paradise. Grabmy zatem! Let's Make America Rake Again!
Grzegorz Dziedzic
rocznik 1974, urodzony w Lublinie tarnowiak. Człowiek wielu talentów i kilku zawodów, m.in. płytkarz, terapeuta uzależnień i dziennikarz. W Stanach Zjednoczonych od 18 lat. Od 2014 r. kieruje w “Dzienniku Związkowym” sekcją miejską. Pasjonat Chicago i historii chicagowskiej Polonii. Obecnie pracuje nad kryminałem historycznym, którego akcja dzieje się w polskim Chicago.
Na zdjęciu: Bezpieczna w swoim naturalnym środowisku w lasach Finlandii, dzika Roomba spokojnie wykonuje swoją ważną pracę – oczyszczając zarośla.
Reklama