Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 20:37
Reklama KD Market

Kler

„Kler”, to słowo ostatnio bardzo powszechne. Nie tylko za sprawą polskiego filmu, ale także w kontekście poszukiwania recepty na naprawdę trudną sytuację, w której znalazł się Kościół katolicki po ujawnianych raportach dotyczących pedofilii wśród osób duchownych, czyli kleru. Już samo słowo „kler” wywołuje różne reakcje, a co dopiero bycie „klerem”?! Już w moich seminaryjnych latach pojawiały się w kinach filmy o grzechach kleru. Należały one do „zakazanych”. Przed kinami pobożni ludzie tworzyli krucjaty antyfilmowe, z różańcami i krzyżami w rękach. Jako klerycy, przygotowujący się do kapłaństwa, uznaliśmy, że trzeba te filmy zobaczyć. I o dziwo, refleksje pofilmowe wcale nie były tak krytyczne, gdyż zdawaliśmy sobie sprawę, że w pewnym sensie ukazują prawdę, bolesną i trudną. Dlatego w odpowiedzi na pytanie, czy chcę zobaczyć „Kler”, odpowiadam – oczywiście! Planowałem to od początku, odkąd się dowiedziałem o polskiej „super produkcji”. Długo biłem się z myślami, czy w ogóle poruszać ten temat. Raz po raz piszę na temat kapłaństwa i bycia księdzem. Temat jest dziś zresztą bardzo zapalny. U pewnej grupy ludzi wywołuje od razu odruchy prowadzące do lawinowej krytyki, plucia i negacji, stwierdzania, że „ci w czarnych sukienkach” stracili całkowicie zaufanie w społeczeństwie. Dla innych temat pozostaje obojętny, niczym zeszłoroczny śnieg. Są też gorliwi obrońcy, którzy rozpoczynają takie czy inne krucjaty w obronie dobrego imienia księży. W Polsce swoistą kropką nad „i” stał się głośny film „Kler”, w Stanach Zjednoczonych raporty dotyczące pedofilii wśród duchownych. Kwestia jednak nie dotyczy tylko kleru w Kościele, ale dotyczy Kościoła w ogóle i wiary. Jest to temat bardzo złożony. Dlaczego nie chciałem poruszać tej trudnej kwestii? Po pierwsze dlatego, że sam, będąc księdzem, należę do kleru, a po drugie zdaję sobie sprawę, że wypowiadając się na ten temat, sprowadzę na siebie lawinę krytyki. Nie zamierzam się wymądrzać. Moi mądrzejsi koledzy po fachu robią to z większą swadą i erudycją. Chcę napisać tylko, jak to widzę. W czasie moich studiów w Rzymie miałem bardzo trudny okres w życiu, nie pierwszy zresztą i nie ostatni. Był Popielec. Tego dnia zaczynałem wykłady nieco później. Na porannej mszy świętej przyjąłem popiół na głowę. Idąc na uczelnię minąłem kilku kolegów, o których mówiło się, że będąc bardzo zdolnymi, równocześnie byli bardzo towarzyskimi ludźmi. Pozdrowiliśmy się koleżeńskim „cześć”. Na uczelni spotkałem także kilku kolegów, którzy uchodzili za księży bardzo pobożnych, rozmodlonych i spędzali długie godziny w bibliotece uniwersyteckiej. Ot, dwa nieco różne światy, w pewnym sensie przeciwstawne. Ponieważ miałem głowę pełną różnych myśli, które były dosłownie w „stanie wojennym” pomiędzy jedną a drugą opcją życia, wracając do domu dumałem nad tym wszystkim i czułem w sercu rozdwojenie. Nagle, a było już dość późno, karabinierzy, jadąc na motorach, wstrzymali ruch. To był moment, kiedy za szpalerem policji pojawiło się papieskie papa-mobile, a w nim staruszek, Jan Paweł II, mocno przygarbiony, z wykrzywionymi ustami; było to rok przed jego śmiercią. Na ułamek sekundy spotkały się nasze spojrzenia. Nie wytrzymałem. Rozpłakałem się. Nie dlatego, że przejeżdżał obok mnie papież, ale dlatego, że mój pogubiony wzrok spotkał się z pełnym dobroci spojrzeniem świętego. On i ja – kler. Tak różny, a jednak kler. Podobnie ci towarzyscy, jak i ci pobożni – kler, jeden kler. Jesteśmy różni, nawet bardzo. Pochodzimy z różnych rodzin i środowisk. Nie jesteśmy święci, jak nikt na ziemi, ale chcemy takimi być. Ta potrzeba u jednych rodzi się wcześniej, u innych później. Są tacy, u których nie obudzi się w ogóle. Jesteśmy atakowani nie tylko za nasze ułomności i grzechy, ale traktowani kolokwialnie, musimy odpowiadać za grzechy wszystkich. Często nie mamy możliwości wytłumaczenia się, bo jesteśmy zarzucani gwałtownym gradem oszczerstw, osądów i pomówień. A kamienie, które bolą najmocniej, są wymierzane przez ludzi, którzy nie radząc sobie ze sobą, potrzebują dowalić innym. Odkrycie grzechu zawsze boli. Jednak wierzę, że dla każdego, tak z jednej, jak i z drugiej strony, przyjdzie moment spotkania ze spojrzeniem prawdziwego świętego. Chwila, która złamie tak, że popłyną łzy. A po niej przyjdzie mobilizacja – do nawrócenia. ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.     fot.pxhere.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama