Pamiętam jak za czasów PRL-u, gdy wyruszałem na studia, opuszczając tym samym dom rodzinny w postaci mieszkania M-4, ojciec dał mi 500 zł, czyli w owych czasach tzw. „górala“, pożyczył mi wszystkiego najlepszego i poradził, bym za dużo nie pił. Ze spełnieniem tej ostatniej sugestii bywało wprawdzie różnie, ale w sumie jakoś się wszystko udało, choć pięciu stów nigdy w nic nie zainwestowałem, gdyż było to wtedy praktycznie niemożliwe.
W powyższym sensie moja młodość jest porównywalna ze wczesnymi latami kariery Donalda Trumpa. Oficjalny scenariusz był zawsze taki, iż młody Donald dostał od swojego ojca Freda pożyczkę „na rozpęd“ w wysokości miliona dolarów. Suma ta nie ma oczywiście żadnego związku monetarnego z moim „góralem“, ale nie to jest ważne. O ile ja oddałem się potem studiom, Trump – jak sam wielokrotnie podkreślał – zaczął budować wielomiliardowe imperium nieruchomościowe w Nowym Jorku i dzięki swoim niebywałym zdolnościom, o których wspomina przy każdej nadarzającej się okazji, osiągać niesamowite sukcesy. Skonstruował w ten sposób wizerunek biznesowego geniusza, który zamienia w złoto wszystko, czego się dotknie. Propagował też zawsze teorię o tym, że swój majątek zawdzięczał ciężkiej pracy i wrodzonym talentom.
Problem w tym, że dociekliwi reporterzy dziennika „The New York Times“ właśnie opublikowali obszerny artykuł, poparty tysiącami dokumentów, z którego wynika, iż Donald nigdy nie dostał od ojca miernego miliona, gdyż był przez niego systematycznie wspierany już w dzieciństwie. Młody Trump „zarabiał“ 200 tysięcy dolarów rocznie zanim jeszcze wiedział, jak posługiwać się widelcem i nożem, a w wieku ośmiu lat był już milionerem. Gdy poszedł na studia, zaczął dostawać od ojca milion dolarów rocznie, a w sumie, zanim Fred Trump zmarł, otrzymał od niego ponad 400 milionów dolarów, w tym fundusze, które w latach 90. uratowały go przez kompletnym bankructwem. Część tych pieniędzy stanowiły rzekomo zyski Freda Trumpa, wynikające ze stosowania skonstruowanych przez jego syna „obejść“ systemu podatkowego, które balansowały niebezpiecznie na granicy między legalnością i przestępstwem.
Innymi słowy, spektakularna kariera biznesowa obecnego prezydenta zawsze była domkiem z kart, wspieranym przez jego rodziców. Gdyby nie oni, Donald nigdy nie osiągnąłby zapewne żadnych sukcesów, o czym świadczy między innymi to, że Trump, mimo wielu starań, nigdy nie stał się członkiem elitarnego klubu nowojorskich możnowładców nieruchomościowych, którzy podejrzewali od samego początku, że w jego biografii biznesowej „coś było nie tak“.
Wszystko to dziś zapewne nie ma większego znaczenia, gdyż w powodzi przeróżnych skandali związanych z obecną administracją jakieś tam rozliczenia sprzed trzech dekad nie są w stanie na nic wpłynąć. Mimo to, nagle okazuje się, że od lat misternie budowana legenda biznesowej kariery Donalda Trumpa to w większości czysta fikcja, która jednak skutecznie działała przez wiele dekad. Nie wiem, czy w związku z tym nie powinienem zmienić również mojej biografii i zacząć utrzymywać, że ojcowskie 500 złotych zainwestowałem przed laty tak skutecznie, iż dziś posiadam fortunę w banku na Kajmanach. Tylko kto mi uwierzy.
Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku - publikował m. in. w tygodniku "Wprost", miesięczniku "Scena", gazetach wrocławskich, periodyku "East European Journal", mediach polonijnych, dzienniku "Fort Wayne Journal". Autor słownika pt.: "Leksykon angielskiej terminologii komputerowej" (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: "The Breslau Conspiracy" (2014).
fot.TASOS KATOPODIS/POOL/EPA-EFE/REX/Shutterstock
Reklama