Jest nazywany „Wojtyłą Azji”, ma 61 lat, często się uśmiecha, nie kryje także łez wzruszenia i smutku. Filipiński kardynał z Manili, Luis Antonio Tagle wygłosił w Polsce kilka serii rekolekcji do księży. Odsłuchałem ich właśnie, gdyż treść konferencji jest ogólnie dostępna w Internecie. Bardzo szanuję tego kardynała. Jest niezwykle prosty i bardzo mądry, bliski ludziom, zwłaszcza biednym. W jednej ze swoich konferencji mówił księżom, że dzisiaj bardzo trzeba na nowo odkryć, kim jest człowiek. Trzeba wrócić do personalizmu, czyli do tego nurtu filozoficznego, który stoi w opozycji do indywidualizmu i współczesnego kultu jednostki. Jego zdaniem nie da się zbudować wspólnoty, także rodziny czy państwa, bez odniesienia do osoby. „W tym świecie dzisiaj brakuje osób” – mówił. „I nawet jeśli ktoś stoi tuż przy mnie, może już nie być dla mnie osobą, ale przedmiotem do użycia dla moich celów. Numerem lub kodem, który zastępuje imię i nazwisko, czyli tożsamość.”
Istotny był też fragment, w którym kardynał mówił o tym, jak czasami wzrasta „wartość rynkowa” tego przedmiotu, którym jest człowiek. Inaczej traktuje się kogoś, kto ma dużo pieniędzy, władzę i stanowisko, a inaczej biednego, małego człowieka, szarego pracownika. Chyba, że ten może coś dla mnie zrobić, mogę go wykorzystać, wtedy także jego wartość rynkowa na moment wzrasta. Powstaje pytanie, kim jest dla mnie człowiek, który stoi obok mnie, w domu, w pracy, w szkole, na ulicy. Czy widzę osobę, kogoś, kto jest taki, jak ja, a przez to jest dla mnie siostrą czy bratem? A może problem, który trzeba odsunąć, pozbyć się go, zniszczyć, wyrzucić na śmietnik?
Zajęci zdobywaniem, ustawianiem się w życiu i karierą, ludzie zapominają o tym personalistycznym nastawieniu, zarówno w sposobie patrzenia, jak i myśleniu o drugim. Indywidualizm, z pogonią za pieniądzem, spokojnym, wygodnym życiem, władzą i zdobywaniem, pochłania cały współczesny świat. I to jest klęska! Dotyka ona niestety wszystkich stanów i faktorów życia. Od dzieciństwa kształtuje się dziś człowieka-indywidualistę. Niby dla jego dobra i rozwoju. Dopiero po czasie widać nieodwracalne skutki takiego działania, kiedy na przykład ktoś pozbywa się z domu starzejących się rodziców. Znam historię kobiety, którą do Stanów sprowadziła córka, ponieważ potrzebowała kogoś do zajęcia się dzieckiem. Kiedy jednak matka przestała być potrzebna i znalazła inną pracę, wylądowała na ulicy z komentarzem, że „skoro teraz zarabiasz, to radź sobie sama”. Zdesperowana poszła do kościoła, płacząc klęczała przed figurą Matki Bożej. Na co podeszła do niej obca kobieta i zaoferowała pokój w swoim mieszkaniu. Przez cały czas pobytu nie wzięła od niej żadnych pieniędzy za wynajem. Dzisiaj ta kobieta opowiada, że są jeszcze cudowni, dobrzy ludzie na świecie, którzy bezinteresownie wyciągają rękę, żeby pomagać innym.
Na tym przykładzie doskonale można zrozumieć, jaka jest różnica między indywidualizmem a personalizmem. Prawdą jest, że droga od tego pierwszego do tego drugiego bywa nieraz długa, co jednak nie znaczy, że niemożliwa. Człowiek staje się bardziej człowiekiem, kiedy jest w osobowej relacji z drugim. Przestaje nim być, kiedy traktuje bliźniego jak przedmiot. Nie raz słyszałem pełne kpiny stwierdzenie, rzucane na odczepne: „Czy ja jestem Matka Teresa”? Szkoda, że nie jesteś ani Matką Teresą, ani kimś innym, kto daje przykład człowieczeństwa, albo tak zwyczajnie – człowiekiem. Ten brak człowieczeństwa widać coraz bardziej. Mam wrażenie, że nie jest on już uważany nawet za deficyt, ale jest traktowany jak norma. Być może niektórych drażni lekko aktorska uprzejmość panująca w różnych instytucjach w Stanach Zjednoczonych. A przecież jest ona czymś dużo lepszym niż powszechnie akceptowana niegrzeczność, a czasami nawet chamstwo. Nawet jeśli ktoś powie ci przechodząc obok „Jak się masz?”, nie czekając na odpowiedź, to można się poczuć dużo bezpieczniej, niż kiedy się jest obrzuconym gburowatym lub podejrzliwym spojrzeniem. Czy to aż tak dużo kosztuje, żeby przechodząc uśmiechnąć się do drugiego, albo powiedzieć: „dzień dobry”? Dla pewnej grupy ludzi to są rzeczy niemożliwe, choć tylko pozornie. Zawsze przecież można się nawrócić i obudzić w sobie personalizm, porzucając indywidualizm, tak w myśleniu, jak i w działaniu. Wtedy zrodzi się między ludźmi wspólnota osób, nie jednostek.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Na zdjęciu: Luis Antonio Tagle
fot.Dennis M. Sabangan/Epa/REX/Shutterstock
Reklama