Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 15:57
Reklama KD Market

Garczarczyk: polska sportowa propaganda sukcesu widziana zza oceanu

“Chleba i igrzysk” - wszyscy znają to starorzymskie powiedzenie. Przez ostatnie dwa miesiące, z perspektywy Ameryki, oglądałem propagandę sukcesu w polskiej prasie, której nie powstydziłby się Jerzy Urban...
W pogoni za Mongolią “Chleba i igrzysk” - wszyscy znają to starorzymskie powiedzenie krzyczane przez rzymskie pospólstwo, bo przy okazji oglądania igrzysk, można było też dostać parę denarów. Przez ostatnie dwa miesiące, z perspektywy Ameryki, oglądałem propagandę sukcesu w polskiej prasie, której nie powstydziłby się Jerzy Urban... Najpierw było Euro 2012, kilka tygodni później igrzyska w Londynie, a fakt, że sportowa Polska wypadła w klasyfikacji medalowej w Anglii w 2012 roku gorzej niż zaraz po drugiej wojnie światowej, też w Londynie w 1948 roku, zostanie szybko zagłuszony. Zacznie się rzucanie "denarów", choć coraz trudniej będzie zatuszować fakt, że lepsi od nas w Londynie są Rumunii, upadający ekonomicznie Węgrzy, prześladowani Białorusini, nie mówiąc już od sportowcach z Korei Północnej. 30 miejsce polskiego sportu na świecie to i tak wersja optymistyczna. Według profesora ekonomii uniwersytetu w Newcastle Billa Mitchella, obliczającego wartość medalu w Londynie na podstawie liczby ludności i krajowego dochodu narodowego, polski sport ma przed sobą sporo pracy, by dogonić Mongolię albo Armenię zajmując w londyńskim rankingu 59 lokatę… Zero zwycięstw piłkarzy w najsłabszej grupie Euro 2012, zupełnie nie przeszkodziło propagandzistom nad Wisłą do natychmiastowego ogłoszenia imprezy „wielkim sukcesem Polski”. Błyskawicznie zapominając, że była to impreza sportowa, a nie propagandowo-organizacyjna, szukano każdych możliwych cytatów z prasy zagranicznej, na przykład, że komuś podobały się fan-zony. Nikt nikomu w Polsce widocznie nie powiedział, że to nie były mistrzostwa Europy w konkurencji organizacyjnej tylko w piłce nożnej, a sam fakt, że udało się coś zrobić na poziomie europejskim było przedstawiane jako olbrzymi sukces.  Dzień po zakończeniu sportowej klapy, żeby podciągnąć sportowo przygnębiony naród, zaczęły się pojawiać w mediach sugestie, że skoro było Euro, to dlaczego od razu nie szarpnąć się na Igrzyska Olimpijskie? Tym sposobem przeszliśmy do tematu numer jeden – Igrzysk w Londynie. Najgorszych dla nas pod względem zajętego miejsca w generalnej klasyfikacji medalowej od 1948 roku. Do Anglii pojechało wówczas 24 reprezentantów Polski i wróciło z jednym medalem, czyli przeciętna prawie identyczna jak dziś, kiedy 217 polskich sportowców przywiozło z Londynu dziesięć medali. Tylko że w 2009 nie było trzeciej wojny światowej, więc kompromitację trudniej będzie wytłumaczyć. Chociaż może nie będzie trzeba, bo przecież dzień po srebrnym medalu Anity Włodarczyk, przeczytałem w największej polskiej gazecie codziennej wielki entuzjastyczny nagłówek: „KOLEJNY MEDAL DLA POLSKI!”. Jaki kolejny? Gdyby to był drugi, to też byłby kolejny? Paru moich kolegów o fachu, dziennikarzy sportowych, którzy komentowali wyczyny polskich sportowców, przypłaci leczeniem depresji. Każdy może przegrać, bo to sport, ale seryjne zapowiadanie medali zakończone dalekimi miejscami nawet bez  szansy na medal, było bardzo przygnębiające. Nie mam żadnego problemu, na przykład z szóstym miejscem w półfinale sztafety 4x100 metrów mężczyzn, bo chłopaki pobili 32-letni rekord Polski czy Henryka Szosta, który był na 9. miejscu w maratonie pierwszym z Europejczyków. Mam natomiast olbrzymi kłopot z niezliczonymi wypowiedziami sprzed Igrzysk typu: „Interesuje mnie tylko medal”,  zakończonymi - jak w przypadku kajakarza Piotra Siemionowskiego – na czternastym miejscu w finałach. Szesnaście lat temu Polska była na Igrzyskach sportowo równa Wielkiej Brytanii. Dziś Brytyjczycy mają trzy razy więcej samych złotych medali niż polska reprezentacja ma wszystkich razem. Patrzenie na państwa, które wyprzedzają sportowo „Zieloną Wyspę Europy” musi dobijać: Ukraina, Węgry, Iran, Nowa Zelandia, Białoruś, Kenia, Etiopia, Rumunia, Azerbejdżan, Kazachstan, nawet Korea Północna – na każdy z tych krajów w RP patrzy się z góry, bo co oni tam nam mogą, przecież są mniejsi i biedniejsi. Tak naprawdę jest… jeszcze gorzej. Wspomniany Bill Mitchell, profesor ekonomii z Australii od lat sporządzający alternatywną listę Igrzysk, dzieli medale według między innymi dochodu narodowego czy liczbę ludności. W tej pierwszej Polska jest na 59. miejscu (o pięćdziesiąt miejsc za Gruzinami i Mongołami, tylko 35 miejsc za Cyprem), w tej drugiej nieco „lepiej” bo na miejscu 54. To oczywiście trochę manipulowanie liczbami, bo w porównaniu krajowego dochodu narodowego sportowcy USA są za nami, ale łatwiej to przełknąć jak na 500 sportowców jest ponad 100 medali. Nie ma takiej listy, nie ma takiej statystyki, która nawet zmanipulowana wytłumaczyłaby fatalny występ biało-czerwonych. Reprezentanci Polski mieli więcej pieniędzy i lepsze szanse na przygotowania niż ci, którzy okazali się od nas lepsi. Jeśli jeszcze dodamy do tego fakt, że Adrian Zieliński zdobył pięćdziesiąt procent wszystkich złotych medali (czyli jeden), trenując WBREW Polskiemu Związkowi Podnoszenia Ciężarów, to mamy obraz nędzy i rozpaczy polskiego systemu przygotowań do najważniejszej sportowej imprezy świata. Na trzech ostatnich Igrzyskach (Ateny 2004, Pekin 2008 oraz Londyn 2012) reprezentacja Polski liczyła za każdym razem ponad 200 zawodników, przywożąc po dziesięć medali. Nikt jednak niczego specjalnie od Polaków ani w Chinach, ani w Grecji nie oczekiwał, balon pompowano natomiast na Anglię. Krótko przed Londynem, opublikowałem listę prognoz medalowych amerykańskich bukmacherów, którzy stawiali na dwa polskie złote medale i tylko osiem wszystkich razem. Zaraz rozpętała się burza, ze stwierdzeniami, że Jankesi to półgłówki, nie mają o niczym pojęcia i niech się raczej zajmą swoim bejsbolem. Niegdyś od Polaków i polskich trenerów uczono się kajakarstwa, wioślarstwa, pięcioboju, a także wielu dyscyplin lekkoatletycznych, w których obecnie nie istniejemy. W 2012 roku od Polski można się tylko uczyć sztuki sportowej propagandy. Przemek Garczarczyk    
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama