Przyglądam się prowadzonej ostatnio na polskich portalach ożywionej dyskusji na temat kryzysu powołań kapłańskich i opiniom na temat samych księży. Nie mogą mi być obojętne, wszak od dziewiętnastu lat jestem jednym z nich. Większość tego czasu spędziłem poza Polską, najpierw we Włoszech, obecnie w USA, doświadczając ciągle piękna różnorodności Kościoła katolickiego.
Nie zamierzam się wymądrzać. Stawiam sobie jednak pytanie o to, jakim księdzem trzeba być dzisiaj, w tak intensywnie zmieniającym się świecie. Co robić, by odbudować zaufanie społeczne i jak przekonać młodych ludzi do tego, że powołanie kapłańskie jest wciąż żywe i potrzebne, nawet jeśli wielu będzie je ośmieszać, nieustannie punktując i podważając za wszelką cenę jego sensowność.
Dokładnie trzydzieści lat temu ukończyłem szkołę podstawową. Wybór dalszej edukacji w liceum ogólnokształcącym wiązał się z tym, że już wtedy po cichu planowałem, że pójdę do seminarium. Cztery lata później, tuż po maturze, wstąpiłem do zgromadzenia zakonnego salwatorianów i rozpocząłem seminarium duchowne. Kiedy dzisiaj myślę o tym, co mnie ostatecznie przekonało do takiego wyboru, to odpowiedź jest jedna: osobowości wielu poznanych przeze mnie księży. To byli kapłani z powołania, bardzo prawdziwi i dziś mogę to powiedzieć, święci, a jednocześnie zwyczajni i ludzcy. Byli bardzo zintegrowanymi ludźmi. Nie potrzebowali stosować żadnych „chwytów”, które miałyby na celu zareklamować powołanie kapłańskie i zakonne. Oni po prostu byli sobą. Oczywiście z czasem poznawałem też innych, mniej prawdziwych, nierzadko pogubionych, uzależnionych, czasami będących wręcz anty-świadectwami kapłańskiego życia. Mimo wszystko nie ulegałem pokusie, by dać sobie spokój i odejść.
Dzisiaj, po latach, wiem i rozumiem więcej. We wspomnianej dyskusji odnalazłem się w słowach mojego zakonnego współbrata, ks. Bartłomieja Króla SDS, który wysunął taką oto konkluzję: „Nie będzie dobrze, jeśli poprzestaniemy na mówieniu o tym, że jest źle. Nie będzie powołań, jeśli nie będzie gorliwych już powołanych – czy to za biurkiem, czy przy ołtarzu. Jedno jest pewne. Potrzeba świadectwa kapłańskiego życia, pobożnie sprawowanej mszy, Bożego Słowa… i świadomości, po co tak naprawdę jest kapłaństwo…”. Nic dodać, nic ująć. Nie chodzi o gwiazdorstwo uprawiane na ambonie, bądź w mediach lub bycie bardziej menadżerem i urzędnikiem. Chodzi o bycie księdzem, który nie zapominając o tym, że jest człowiekiem z krwi i kości, podatnym na upadki i grzechy, jest codziennie gorliwy i za wszelką cenę chce być prawdziwy.
W Polsce nakręcono właśnie nowy film, pt. „Kler”. Pokazuje ponoć rozpustne życie polskiego duchowieństwa. Już po obejrzeniu zwiastuna wydaje mi się, że oprócz podsycenia nienawiści, ten film nie wniesie niczego konstruktywnego do dyskusji o duchowieństwie. Niejako w odpowiedzi przeczytałem świetny tekst Bartłomieja Sury, który na portalu Deon.pl pisze: „To my przerabiamy normalnych ludzi w niedostępne książęta w czarnych sukniach. To my usuwamy ich z grona śmiertelników – takich z ciałem, a nie tylko z duszą. My, czyli świeccy (…) Pod sutanną kryje się ludzkie ciało, serio. Ksiądz to zwykły facet. Dworskie wyrazy szacunku ani mu się nie należą, ani mu nie służą – przeciwnie, odcinają go od rasy ludzkiej i przenoszą do smutnej krainy samotności. Będzie w niej trwał, zakonserwowany w swojej wyjątkowości i nieskazitelności, dopóki ktoś nie klepnie go po ramieniu i nie powie: Stary, wróć na Ziemię! Pan Jezus też po niej chodził!”.
Spotkałem ostatnio dwudziestokilkuletniego chłopaka, Polaka dostającego w USA. Rozpoczyna on właśnie seminarium duchowne. To jego dojrzały wybór. Dawno nie spotkałem tak entuzjastycznie nastawionego młodzieńca, człowieka tak dojrzałego i zdecydowanego w swojej decyzji. On wie, jak jest, nikt nie złapał go na tanią reklamę. Jest realistą, który wchodzi na tę drogę, pomimo wszystkich opinii. Nie dla kariery, urządzenia się w życiu, albo ucieczki. Widzi cel i chce do niego dojść właśnie taką mało popularna dzisiaj drogą. Oby więcej takich odważnych! Prawdziwych, bo w końcu o prawdziwość i zwyczajność tu chodzi.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
fot.Pixabay.com
Reklama