Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 12 listopada 2024 09:45
Reklama KD Market

Totalne podróżowanie

Totalne podróżowanie

Przyjaciele z dzieciństwa właśnie zakończyli niskobudżetową podróż po Amerykach

Śpią w samochodzie, który przyleciał z nimi zza oceanu, jedzą prowiant przywieziony z Polski i potrafią wykąpać się w kubku wody. Mają po 55 lat, lecz swoją przyjaźń pielęgnują od pierwszej klasy podstawówki. Wspólnie objechali prawie cały świat i przekonują, że ziemia jest piękna, ludzie są dobrzy, a podróżować może każdy – jeśli tylko chce. Podczas przystanku w rejonie Chicago, tuż przed ich powrotem do Europy, z podróżnikami Zbyszkiem Chmielakiem i Markiem Głowackim rozmawiała Joanna Marszałek. Joanna Marszałek: – W zeszłym roku przejechaliście samochodem z Argentyny do Kolumbii, a w tym roku dokończyliście podróż od Panamy po Alaskę. Z jakimi emocjami wiąże się powrót do domu po tych trzech miesiącach? Zbyszek Chmielak: – Z przyjemnością wracam do domu, gdzie można się normalnie wyspać, wykąpać. Choć nie rozmawiamy o tym, pod koniec każdej podróży zaczyna brakować domu i rodziny. Po powrocie robię się bardzo melancholijny. Rodzina zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Wówczas dzwonię do Marka i on mówi, że ma to samo. Marek Głowacki: – Ta melancholia szybko mija, gdy pojawia się myśl o następnej podróży. Wtedy jest już cel, można zacząć planować, jesteśmy mili dla żon i mamy chęci do pracy…
Mongolia
Jesteście uzależnieni od wypraw? Z.C.: – Tak… Jeśli nie przyświeca mi cel następnej podróży, jestem nieszczęśliwy i robię się nieznośny. Przeraża mnie uciekający czas. Dlatego każdą chwilę staram się wypełnić treścią. Wspomnieliście żony i rodziny. One nie mają nic przeciwko takiemu znikaniu z domu na parę miesięcy? Z.C.: – Moja żona już do tego przywykła. Znała moją pasję, gdy się poznaliśmy. Na pewno nie było jej łatwo, gdy synek był mały, a ja znikałem na miesiąc-dwa. Lecz przy okazji ona również znalazła swoją pasję – jest nią wspinaczka, żona Marka też jest turystką. Poza wspólnymi wyprawami wyjeżdżamy też czasem z żonami, na krócej i mniej ekstremalnie. Ogólnie mówiąc żony zawsze będą krzyczeć… Znacie się prawie pięćdziesiąt lat, wspólnie podróżujecie od ponad trzydziestu, a od dziesięciu lat nie ma roku, żebyście nie pojechali wspólnie w minimum trzymiesięczną podróż. Jak możecie sobie na to pozwolić? Z.C.: – Zawsze podróżowaliśmy tak jak się dało. Zaczęło się od książek podróżniczych i zestawu plecak-namiot-gitara. W systemie komunistycznym nie było mowy, by wyjechać. Poznawaliśmy więc własny kraj, potem kraje ościenne. Jeździliśmy środkami, które oferował dany kraj. Kiedyś mieliśmy dwa-trzy tygodnie urlopu, to na tyle wyjeżdżaliśmy. Najważniejsza była zawsze chęć i pasja podróżowania, która nas łączyła i którą pielęgnowaliśmy od dzieciństwa. Ale porozmawiajmy o finansach. Skąd macie fundusze na tak długie i dalekie wyprawy? Z.C.: – Obaj pracujemy i odkładamy pieniądze. Ja mam własną firmę zajmującą się automatyką przemysłową i inwestycjami dla przemysłu. Marek, który mieszka w Anglii, jest menadżerem nadzorującym procesy technologiczne w produkcji. Żaden z nas nie jest milionerem. Każda wyprawa zaczyna się od budżetu. Mamy podzielone role od zawsze. Zbyszek ustala koszty, Marek planuje trasę. Zawsze tak wszystko organizujemy, żeby liczyć tylko na siebie. Nie zabiegamy o sponsorów, bo nie chcemy mieć zobowiązań. Planujemy wszystko niskobudżetowo. Śpimy w samochodzie, jemy własny prowiant, a z dobroci cywilizacyjnych korzystamy w okrojony sposób. W skali kilku miesięcy to daje naprawdę duże oszczędności. Nasz samochód jest specjalnie przystosowany do podróży. Możemy w nim zabrać jedzenie z Polski na cztery miesiące. Jest to specjalna żywność górska, ekologiczna, pełnowartościowa, choć dość monotonna. W drodze dokupujemy tylko świeże owoce i nabiał. Nie tracimy czasu na McDonaldy, szukanie restauracji, nie możemy sobie też pozwolić na rozstrój żołądka, bo wówczas jest po wyprawie. Ten system sprawdza nam się od lat.
Boliwia
Samochód trzeba jednak wysłać, a ocean przemierzyć samolotem… Z.C.: – Zgadza się. I to są największe koszty. Przeloty, opłaty administracyjne i na trzecim miejscu paliwo. Choć tak naprawdę poza Europą i niektórymi częściami USA wszędzie na świecie paliwo jest tanie. Co do przelotów, można polecieć gdzieś za 1500 dolarów, albo za 200 dolarów. Zawsze wybieramy tańsze opcje. Wystarczy posiedzieć na internecie, poszukać ofert, planować wcześnie… Jakie inne funkcje ma ten wasz cudowny samochód? Z.C.: – Bardzo prosty silnik. Żadnej elektroniki. Można go rozebrać i złożyć za pomocą ośmiu kluczy, co zresztą robimy po każdej podróży. Nie jest szybki, jest przeznaczony do trudnych warunków i asfaltu. To samochód, który musimy być w stanie sami naprawić w drodze, jeśli zajdzie taka potrzeba. Podróżujecie z papierową mapą. Czy świadomie rezygnujecie z technologii? Z.C.: – Mapa, atlas i kompas to podstawa. To nabyte przed laty doświadczenia harcerskie. Przydają się zwłaszcza w bardziej dzikich podróżach. W Mongolii tylko dzięki mapie i kompasowi udało nam się bezpiecznie dotrzeć do celu. Pomaga też słońce, które nad nami świeci. Owszem, mamy GPS i nawigację, ale to drugorzędne narzędzia, z których korzystamy w ograniczony sposób. Wasze podróżowanie jest inne niż to oferowane przez agencje turystyczne. Z.C.: – Nazywam to podróżowaniem totalnym. W podróżach interesuje mnie przyroda, najlepiej ta nieskomercjalizowana, i ludzie. Ważne jest, żeby poznawać ludzi, którzy otaczają nas gdzieś daleko, bo wówczas sami się zmieniamy, zmienia się nasze spojrzenie i podejście do życia. Znacie się od pierwszej klasy podstawówki. Rzadko zdarzają się takie przyjaźnie. Marek, jak opisałbyś Zbyszka jednym słowem? M.G.: – Dokładność. Za tym idą wszystkie inne cechy: punktualność, sumienność, zaciętość… Ta jego nadgorliwość na co dzień trochę przeszkadza, ale w podróży jest bardzo pomocna i zapewnia nam bezpieczeństwo. Z.C.: – Z kolei Marek jest… opiekuńczy, wrażliwy, ma zdolności nawigacyjne. Poza tym jest ustępliwy, cierpliwy i znosi moją tyranię, co nieraz dziwi nawet mnie samego. A czego najbardziej nie lubicie u siebie nawzajem? M.G.: – U Zbyszka właśnie tej jego upier…, to znaczy tej jego dokładności. Że zawsze jest takim nadzorcą i kontrolerem. Z.C.: – Jego chrapania! Tego dziwnego, głośnego piania. Czasami nie mogę też znieść jego grysiku. Najbardziej spektakularny widok w tej podróży to… M.G. i Z.C.: – Wybuchy wulkanu Fuego w Gwatemali. Budzące w nocy masy czerwonej lawy wyrzucane z wielkim hukiem. Tocząca się czerwień, która powoli wygasa. Skały jak pół tego domu toczące się po zboczu. Drżąca ziemia i dźwięk jak pociąg towarowy. Siła matki natury i marność człowieka w jej obliczu. Najdłużej bez prysznica? M.G. i Z.C.: – W tej wyprawie były trzy prysznice w ciągu trzech miesięcy. Ale to nie jest tak, że nie dbamy o higienę. Mamy wszelkie zdobycze współczesnej cywilizacji, typu specjalne chusteczki, podgrzewacz wody dla wojska, worek prysznicowy. Generalnie potrafimy wykąpać się w kubku wody. Najdłuższy czas spędzony za kierownicą? M.G. i Z.C.: – Na takich drogach jak w USA możemy przejechać 800 km (500 mil) dziennie. Nasz samochód wyciąga tylko do 120 km/h (75 mil/h). Są też takie wyprawy, np. w Andach, kiedy 120 km jechaliśmy przez cztery dni. Bez jakich rzeczy nie moglibyście się obejść w podróży? M.G. i Z.C.: – Jeśli jest samochód i karta kredytowa, to jest wszystko. Jedna koszula, jedne majtki, jedne skarpety, dobre buty i jakiś komplet na zmianę. Reszta niepotrzebnie obciąża, również psychicznie. Minimalizm zawsze się u nas sprawdza. Jeśli coś jest nieświeże, zdejmujemy z siebie i od razu pierzemy. Samochód to nie dom, nie wozimy ze sobą brudów. Co w świecie ludzie wiedzą, mówią o Polakach? Z.C.: – Większość mieszkańców niecywilizowanych krajów nie wie, gdzie jest Polska. Słyszeli o Ameryce, ale nie wszyscy o Europie. Zawsze są wtedy bardzo ciekawi, wpatrują się w nas jak w telewizor, a my rysujemy im, tłumaczymy, pokazujemy. Ci, którzy słyszeli o Polsce, mają pozytywne skojarzenia. Niektórzy wiedzą, że mieliśmy trudną historię. Starsze pokolenie i urzędnicy najczęściej kojarzą nas z Janem Pawłem II i z Lechem Wałęsą. Młodzież – z Lewandowskim. Proszę sobie wyobrazić, gdzieś w afrykańskiej wiosce, gdzie ludzie chodzą półnago, 300 km od drogi asfaltowej, jakiś chłopiec pasie kozy i mówi do mnie „Polska? Lewandowski!” Czego nauczyły was podróże? Z.C.: – Że na świecie jest OK. Że większość ludzi jest dobra, normalna, przyjazna, otwarta. Czasami są przyjaźni aż do bólu, musimy wręcz uciekać od ich gościnności. Serca się nieraz krają, jak biedni ludzie są przyjacielscy, jak nam pomagają. Na dalekiej Syberii ludzie sprawiali, że czuliśmy się jak w domu. Na Bliskim Wschodzie rodziny wyrywały nas sobie z rąk, aby ugościć w swoich domach. Kiedy podróżujesz, często okazuje się, że prawdziwy świat jest inny niż ten pokazywany w mediach. Wzajemne poznawanie się eliminuje wrogość i promuje ludzką dobroć. Podróże mogą zmienić życie, z malkontenta zrobić zadowolonego człowieka. Najważniejsze – nie bać się. Wystarczy pasja i odrobina chęci. Podróżuj tak, jak ci pasuje. Rozwijaj się. Rób coś dla siebie. Nie daj się opanować rutynie, stagnacji, melancholii życia. Życie bez emocji jest nic nie warte. Dziękuję za rozmowę. [email protected]   Zdjęcia: Joanna Marszałek, www.dookola-swiata.eu/wyprawy

4 Mongolia

4 Mongolia

3 Boliwia

3 Boliwia

2 3

2 3

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama