Już za tydzień nasza chicagowska, polonijna pielgrzymka. Niezwykłe dni dla każdego, kto tylko chce się zaangażować. Organizatorzy, wolontariusze służb pielgrzymkowych, słusznie nazywanych diakoniami i sami pielgrzymi. Ile to w sumie osób? Tego do końca nie wie nikt, wszak nawet w ostatniej chwili, już po rozpoczęciu i na pierwszych etapach marszu ktoś się jeszcze przełamuje i decyduje o tym, by iść.
Jak co roku, pielgrzymka to trasa i wszystko, co jest z nią związane, a także czas wypełniony treścią. A owa treść to modlitwa, przeplatana słowem, tym głoszonym przez zaproszonych mówców, jak również tym, które płynie z serca jako świadectwo żywej wiary, a także tym, którym pielgrzymi dzielą się z idącymi obok braćmi i siostrami. Żeby dobrze ten czas przeżyć, trzeba być otwartym. Pod każdym względem. Nie będzie przeżycia, jeśli zapisując się na pielgrzymkę chcę tylko zrealizować jakiś fizyczny trening, pójść na spacer, zmierzyć się ze swoimi siłami i kondycją. To nie ten kierunek, wtedy to nie będzie pielgrzymka, tylko rajd wędrowny. Jeżeli jednak chcę coś przeżyć, czegoś doświadczyć, to nawet jeśli nie mam w sobie wystarczająco wiary, jestem kimś ledwie wierzącym, albo też przeżywam swoje odejście od wiary, czy nawet bunt, to już wystarczy, żeby te dni stały się czymś wyjątkowym. Sporo „przypadkowych” pielgrzymów miałem okazję spotykać na trasie. Nigdy jednak nie wątpiłem w to, że ich „przypadkowość” wcale nie jest taka przypadkowa. Coś ich bowiem pociągnęło, zaprosiło, wewnętrznie przynagliło, żeby zrobić krok ku Nieznanemu. I to stało się początkiem jakiegoś głębokiego doświadczenia, prowadzącego do przemiany, a nawet znalezienia w życiu celu i sensu. Myślę, że gdyby pielgrzymi chcieli odważniej o tym mówić i pisać, to powstałaby ogromna księga, będąca pasjonującą historią, zbudowaną z tysięcy rozdziałów, pisanych przez poszczególnych pielgrzymów. Stąd udział w pielgrzymce najczęściej nie jest przypadkiem, nawet jeśli takim się wydawać może.
Być otwartym na owo wewnętrzne zaproszenie i odpowiedzieć na nie pozytywnie to pierwszy ważny krok. Nikt jeszcze nie mówi w tym miejscu o otwarciu się na Boga. Może na początek wystarczy, żeby to był ten „Nieznany”, jak na ateńskim Areopagu, gdzie Paweł Apostoł znalazł „ołtarz z napisem: ‘Nieznanemu Bogu’.” I dodał zaraz: „Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając” (Dz 17,23). I chociaż słuchając o tym „Nieznanym Bogu” jedni się wyśmiewali, a inni powiedzieli z ignorancją „Posłuchamy o tym innym razem”, nie zaprzecza to faktom, że coś usłyszeli.
Drugi krok to bycie otwartym na człowieka. Wciąż brzmi mi w uszach refren pielgrzymkowej piosenki, śpiewanej chyba od zawsze: „Bracie, siostro, ręka w rękę z nami idź!”. Nie ma lepszego momentu niż wspólne wędrowanie, żeby poczuć ducha chrześcijańskiego braterstwa. Oczywiście, jeśli jest na nie otwartym. Trzeba oderwać wzrok od ekranu telefonu, żeby popatrzeć wokół siebie i dostrzec obecność drugiego człowieka, który jest moim bratem i siostrą. Nie oponować, gdy pociągnie mnie za rękę, zacznie mówić, pytać, uśmiechając się i dając do zrozumienia, że dobrze, że jesteś, że jesteśmy! Wiele pięknych i trwałych przyjaźni, a nawet związków ma swój początek w pielgrzymce.
Ta otwartość pomaga w spotkaniu z samym sobą, chyba najtrudniejszym ze wszystkich. Nagle mogę zobaczyć, jak bardzo zamknięty jestem siedząc w swojej dziupli, tylko raz po raz wyglądając z niej na zewnątrz. Mogę zobaczyć, jaki biedny jestem, osamotniony, zagubiony. Takie spotkanie może rodzić lęk. Chęć ucieczki, schowania się, a może nawet zapomnienia o tym, że żyję. Potrzebę bezpieczeństwa i strach, że sobie nie poradzę. Pytanie o to, co zrobić, jeśli naprawdę znajdę się w przestrzeni Nieznanego. Uważam, że pielgrzymka jest idealnym czasem, żeby się z tym zmierzyć i w końcu odnaleźć nie tylko drogę, ale siebie na tej drodze i cel, do którego zmierzam!
Tegoroczna pielgrzymka z Chicago do Merrillville proponuje bardzo ciekawe, choć może nieco archaicznie brzmiące hasło „Pod płaszczem Maryi”. Nawiązuje ono do bardzo starej tradycji chrześcijańskiego Wschodu. Raz po raz wraca do niej papież Franciszek. Przypomina, aby „w chwilach zaburzeń duchowych chronić się pod płaszczem Matki Bożej, gdzie diabeł nie ma wstępu. Trzeba iść do Matki”. Każde dziecko wie, że najbezpieczniej jest u mamy. I to jest chyba wystarczające zaproszenie, żeby przemóc w sobie strach, lenistwo i wygodnictwo. Spróbować schronić się, nie uciekać, ale schronić się pod płaszczem Mamy, żeby nie tylko poczuć się bezpieczniej, ale spotkać siebie i drugiego człowieka. A także odkryć, że „Nieznany Bóg”jest tak naprawdę bardzo bliski!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Na zdjęciu: uczestnicy pielgrzymki w 2017 r.
fot.Artur Partyka
Reklama