Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 18:17
Reklama KD Market

Spacerując pomiędzy kościołami

W nowym miejscu mojego życia mam za sobą kilka wędrówek krajoznawczych. Zwiedzając moje nowe miasto zauważyłem, że było ono bardzo religijne. Piszę „było”, gdyż nie potrafię powiedzieć jeszcze, jakie jest teraz. Potrzeba wiele czasu na dokładniejsze poznanie środowiska ludzi tutaj żyjących. Podobnie jednak jak w innych miejscach Ameryki i świata w ogóle, religijność bardzo się zmienia. Moje miasto ma już za sobą swoiste „tsunami”, w wyniku którego trzeba było zredukować liczbę istniejących kościołów. Konieczne było połączenie parafii oraz podjęcie trudnych decyzji o tym, które kościoły będą musiały być zamknięte, sprzedane lub rozebrane. Ten bolesny proces rozpoczął się już w Chicago i innych katolickich diecezjach Północnej Ameryki, w niektórych się już zakończył, bądź trwa. Przechodząc obok pięknych budynków kościelnych, już teraz nieczynnych, nie ukrywam, że czuję wewnętrzny ból. Rozumiejąc decyzje władz kościelnych, wymuszone niemożliwością materialnego utrzymania budynków i ich zaplecza, boleję nad tak szybkim spadkiem ilości ludzi wierzących i uczęszczających do kościoła. Naprawdę smutne są budynki kościołów, w których nie świeci się już czerwona lampka, której światło mówi o tym, że tam w środku jest Życie. Nigdy nie zapomnę, gdy będąc dzieckiem leżałem w klinice chirurgii ogólnej w Katowicach. Szpital obejmował kilka budynków, pomiędzy którymi stał barak, a w nim była kaplica. Którejś nocy, zrozpaczony samotnością, patrzyłem przez okratowane okno. I zobaczyłem migocące czerwone światło w kaplicy szpitalnej. Rano wymknąłem się do budynku kaplicy, a tam trwała msza święta. Czułem wdzięczność za światło czerwonej lampki. Od tamtego czasu ma ona dla wielkie znaczenie. Kiedy w kościołach, bardzo starych i pięknych, jakich wiele w Chicago, zgaśnie wieczna lampka, to jest tak, jakby zamierało życie. Taka jest niestety rzeczywistość współczesnego świata. Nie wszędzie na szczęście, gdyż Kościół wydaje się być bardzo żywy i mocny na kontynencie azjatyckim, być może jeszcze w Afryce lub Ameryce Południowej. Co się stało z innymi miejscami na mapie świata? Proces sekularyzacji, czyli zeświecczenia, którego celem jest znaczne ograniczenie lub wyeliminowanie religii z życia społecznego, dotknął także katolickie kraje. I choć my, Polacy, boimy się stwierdzić to głośno, dotyka niestety także nasz naród, żyjący w Polsce i poza jej granicami. Są też oczywiście jeszcze inne prądy ideologiczne, o których już kiedyś pisałem, jak liberalizm i relatywizm, które wspierają i wzmacniają świeckość życia. Kilka lat temu Cezary Kościelniak pisał na łamach „Znaku”: „Bynajmniej nie oznacza to jednak zmierzchu religii. Dziś mamy raczej do czynienia z pojawieniem się nowych form religijności, do których tradycyjna religia – jeśli chce przetrwać – musi się zaadaptować. To oznacza przede wszystkim – porzucenie polityki”. W mojej nowej parafii każdego poranka mamy trzy msze św. Dwie w języku angielskim, jedna po polsku. Bierze w nich udział około 70-80 osób. To wcale nie tak wiele. W większości są to osoby starsze. Gdzie są młodzi? Czy naprawdę nie mają czasu na udział we mszy św., a może raczej nie czują takiej potrzeby? W środy w jednym z kościołów jest całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Owszem, za każdym razem w kościele są modlący się ludzie. Czy wciąż będą tam za kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat? ks. Łukasz Kleczka Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.   fot.pxhere.com

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama