„To dla Polski!”. Stulecie śmierci ppor. Łucjana Chwałkowskiego
- 07/16/2018 09:36 PM
10 lipca minęło sto lat od śmierci podporucznika Łucjana Chwałkowskiego – pierwszego oficera Błękitnej Armii, który poległ we Francji. Ostatnie słowa rannego ochotnika, który pojechał do Francji, by walczyć o niepodległą Ojczyznę brzmiały „To dla Polski!”.
Łucjan Chwałkowski urodził się 6 grudnia 1892 roku w miejscowości Praszka, w Polsce. Do Stanów Zjednoczonych przyjechał w 1906 roku i wraz z rodzicami zamieszkał w Nowym Jorku. Jako młody chłopak zapisał się do Sokolstwa i udzielał się w Gnieździe nr 7. Pierwszą wzmiankę na temat młodego druha Chwałkowskiego znaleźć można w czwartym tomie dzieła „Sokolstwo, przednia straż Narodu”, autorstwa Artura Waldy. Chwałkowski jest wymieniony jako jeden z uczestników kursu wojennego urządzonego dla członków organizacji pochodzących ze stanów Nowy Jork, New Jersey i Pensylwania w dniach od 25 marca do 5 kwietnia 1913 roku. Zajęcia dotyczyły m.in. inżynierii wojskowej, obsługi sanitarnej, historii i nauk społecznych. Po raz kolejny o Chwałkowskim przeczytać można po jego nominacji na kierownika Okręgu XII Związku Sokolstwa Polskiego.
– Łucjan Chwałkowski był jednym z 23 ochotników ze Związku Sokolstwa Polskiego, którzy pojechali do Toronto, by wziąć udział w pierwszym kursie oficerskim na Uniwersytecie York. Prowadzący kurs pułkownik Arthur LePen opisał go słowami „sharp and keen”, czyli inteligentny i entuzjastyczny, zawsze gotowy do akcji. W tym samym kursie oficerskim brał też udział Andrzej Małkowski, który później założył harcerstwo w Polsce. Chwałkowski został w Kanadzie i był jednym z oficerów szkolących nowych rekrutów, a następnie pojechał do Francji wraz z 1. pułkiem Strzelców Polskich. Polscy żołnierze zostali przydzieleni do dywizji francuskiej, aby zdobyć doświadczenie frontowe. Chwałkowski trafił do Szampanii, w okolice miejscowości Reims, gdzie trwały zacięte walki z wojskami niemieckimi. Wśród zadań, które wykonywali polscy ochotnicy były patrole po tzw. ziemi niczyjej, czyli po terenach znajdujących się pomiędzy liniami wrogich wojsk oraz urządzanie zasadzek na niemieckich żołnierzy – mówi Jan Loryś, historyk z Muzeum Polskiego w Ameryce.
W nocy z 9 na 10 lipca Łucjan Chwałkowski jako pierwszy zgłosił się na ochotnika do poprowadzenia patrolu w pobliże niemieckich pozycji. Zadaniem oddziału miał być rekonesans i porwanie niemieckiego żołnierza, co wcześniej nie udało się zwiadowcom francuskim. Patrol liczył 11 żołnierzy, w tym dwóch sanitariuszy. W wydanym w marcu 1939 r. nowojorskim piśmie „Weteran” ukazały się wspomnienia uczestnika patrolu, Franciszka Fuśniaka, który tak opisał tamtą nocną akcję: „Ustalono następujący plan wypadu. Patrol prowadzi por. Chwałkowski, ja z ręcznym karabinem maszynowym mam bronić odwrotu, a por. Krzywkowski-Woliński miał pełnić funkcję obserwatora.”
Niestety, prowadzony przez Chwałkowskiego oddział został zauważony przez Niemców, którzy otworzyli ogień artyleryjski i zaatakowali Polaków granatami. Fuśniak wspomina: „Nastało piekło na ziemi. Każdy z nas rozpoczął wycofywanie się na własną rękę. Powietrze od pękających pocisków artyleryjskich rzucało nami po polu. (…) Usłyszałem ostry krzyk i skierowałem się w tym kierunku. Niemcy słysząc krzyk skierowali w to miejsce ogień. Jeszcze parę przyziemnych kroków i znalazłem por. Chwałkowskiego. Ranny porucznik nie przestaje krzyczeć. Wziąłem go na plecy, robię kilka kroków i padam. Co parę kroków wpadam w leje po pociskach, które wciąż rozrywają się wokoło. Nareszcie dobrnęli do mnie inni uczestnicy patrolu i wzięli go ode mnie, a ja nie mogę ruszyć dalej, nogi odmawiają mi posłuszeństwa, pełzam na brzuchu, ostatnim wysiłkiem padam do naszego okopu, gdzie już był por. Chwałkowski, który krzyczał ‘Gdzie moja ręka!’. (…) Ranny co chwila mdlał, zwilżałem mu usta i poiłem go. Sanitariusze gdzieś się pochowali, więc z kapralem wzięliśmy Chwałkowskiego na ręce i chcemy go nieść. W tym momencie pada pocisk artyleryjski, a ciśnienie powietrza obala nas. Na szczęście pocisk nie eksplodował. Gdy się rozwidniło, Niemcy przestali strzelać. Por. Krzywkowski-Woliński przypędził sanitariuszy, którzy zanieśli por. Chwałkowskiego do schronu, do pierwszej stacji opatrunkowej.”
Jak twierdził Franciszek Fruśniak, gdyby Niemcy przerwali ostrzał i pozwolili Polakom na szybki transport rannych, życie podporucznika można było uratować. Łucjan Chwałkowski umarł 10 lipca 1918 r. w szpitalu polowym w okolicy miejscowości Billy-le-Grand. Umierając był świadomy, a jego ostatnie słowa, które według relacji świadków powtarzał aż do wydania ostatniego tchnienia, brzmiały „To dla Polski”. Chwałkowski został pochowany 11 lipca 1918 r. we francuskiej miejscowości Marne. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Legii Honorowej oraz Krzyżem Virtuti Militari.
Śmierć Chwałkowskiego odbiła się głośnym echem we francuskiej i polskiej prasie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie był szeroko znaną postacią w kręgu Sokolstwa. Polak został okrzyknięty bohaterem i stał się symbolem męstwa i braterstwa żołnierzy polskich i francuskich. W Nowym Jorku powstał okolicznościowy plakat przedstawiający w symboliczny sposób śmierć pierwszego poległego na francuskim froncie polskiego oficera. Na plakacie nad umierającym Polakiem widać postać Chrystusa i ostatnie słowa podporucznika Chwałkowskiego: „To dla Polski!”.
Postać podporucznika Chwałkowskiego i wielu innych polskich ochotników Błękitnej Armii przypomni zorganizowana z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości wystawa pt. Polonia do boju!”, którą od 12 października obejrzeć będzie można w chicagowskim Muzeum Polskim w Ameryce.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Na zdjęciu głównym: Grób Łucjana Chwałkowskiego
fot.24poolsehelden.nl
Reklama