Będąc dzieckiem zastanawiałem się, jak to jest, że pociąg ekspresowy jadący do Warszawy jedzie na przykład do Wschodniej, a nie po prostu do Warszawy. Któregoś roku miałem okazję to sprawdzić. Wiedziałem już, jak to jest w systemie komunikacyjnym, że polska stolica ma kilka dworców, w tym kilka docelowych. Stwierdziłem jednak, że nasza stolica podzielona przez Wisłę na stronę lewo i prawobrzeżną, czyli zachodnią i wschodnią, różni się tak stylem życia, jak i zwyczajami, a nawet mową. Chociaż i z jednej i z drugiej strony żyją Polacy.
Kilka dni temu dotarłem na Wschodnie Wybrzeże, jak to zwykliśmy mówić, nazywając stany Nowy Jork i New Jersey. Przyjechałem do nieco innego niż Chicagoland świata. Jednak także tutaj spotykam Polaków i polskość. I chociaż nie czas jeszcze na głębsze refleksje wysnuwane na podstawie obserwacji, to jednak na pierwszy rzut oka stwierdzam, że jest tu inaczej. Nie lepiej, czy gorzej, ale inaczej. Chicago wydaje się być kropelką rozlaną na swoje przedmieścia, gdzie toczy się życie. Tutaj ogromna aglomeracja, szybka, lekko dzika, nieprzewidywalna. To tutaj czuć ekonomiczną stolicę Stanów Zjednoczonych, która pociąga za sobą intensywne i szybkie życie ludzi, przemieszczających się z domu do pracy czym tylko się da, także taksówkami wodnymi.
Z moimi przyjaciółmi, którzy bardzo pomogli mi w przeprowadzce, wybraliśmy się na jednodniowe zwiedzanie Nowego Jorku. Począwszy od Strefy Zero na Manhattanie, gdzie przejmująco spada nieustannie woda w dwóch basenach, wykonanych na miejscu fundamentów wież zburzonych w ataku 11 września 2001, niczym życie tysięcy ludzi, ofiar współczesnego terroru. Te dwie fontanny, jak niemi świadkowie, skłaniają turystę do głębokiej refleksji. Przychodzą na myśl słowa św. Jana Pawła II, który w rocznicę ataku mówił: „Terroryzm jest i zawsze będzie przejawem nieludzkiego okrucieństwa, które jako takie nigdy nie będzie mogło rozwiązać konfliktów między ludźmi. Ucisk, przemoc zbrojna, wojna to metody, które sieją i rodzą jedynie nienawiść i śmierć. Tylko rozum i miłość są środkami uprawnionymi do przezwyciężania i rozwiązywania sporów pomiędzy ludźmi i narodami”. Stojąc w tym miejscu, oddzielonym od zgiełku miasta setkami zasadzonych dębów, pomyślałem, że mimo wszystko wciąż ten świat jest zły i to nie tylko w wymiarze globalnym, ale także w takim codziennym, w małych społecznościach, w których żyjemy. Za mało rozumnego przeżywania życia, za mało miłości, która jest wypierana przez egoizm i indywidualizm.
Spacer po Piątej Alei, gdzie na zakupy potrzeba mieć naprawdę dużo pieniędzy, zatrzymuje katolicka katedra św. Patryka. W niej trwała akurat msza święta „lunchowa”, w połowie dnia, kiedy pracownicy biurowców wychodzą na chwilę przerwy. Zawsze cieszą mnie te msze w wielkich miastach, gdyż mogę budować się postawą wielu ludzi, którzy mają potrzebę nakarmienia nie tylko ciała, ale także ducha. Tak jest i tym razem. I to bardzo buduje, pokazuje, że mimo wszystko istnieje wciąż ta duchowa potrzeba, głód, który trzeba zaspokoić. Monumentalny dźwięk organów nowojorskiej katedry mówi, że tu jest coś niezwykłego, strefa sacrum, gdzie człowiek, nawet przypadkowo się tu znajdujący, musi zamilknąć przed tajemnicą Boga w spotkaniu z człowiekiem. Patrzę jak reagują turyści. Ogromnym przeżyciem. I choć katedra, wielka, monumentalna, niknie między drapaczami chmur dokoła, to jednak jest, trwa i jest mocna duchem tych, którzy przychodzą do niej po prostu, zwyczajnie się pomodlić.
I w końcu nasz polski „Zielony Punkt”, czyli Greenpoint, na północnym Brooklynie. Choć, jak mówią nam mieszkańcy, ta nowojorska „Mała Polska” wyludnia się coraz bardziej, podobnie jak wyludnił się „Polski Trójkąt” w Chicago, to jednak polskość czuć tutaj na niemal każdym kroku. Podobnie, choć trochę inaczej niż w Wietrznym Mieście, ale po polsku. Tej naszej ojczyzny wiele także „na Wschodnim”. W mojej nowej parafii w New Jersey są polskie kościoły, polskie sklepy, agencje turystyczne i klub. Są rodacy. W dalszej drodze w głąb stanu, bardzo podobnie, polskie nazwy, ulice, osiedla. Jest dom. Jaki? To się dopiero okaże. Jest też niedaleko Amerykańska Częstochowa, nasza tutejsza duchowa stolica. A jeśli ona jest, to jest dobrze, bo duch potrzebuje takich miejsc oddechu i wzmocnienia.
„Na Wschodnim” jest niby tak samo, a jakby trochę inaczej. Świadomość tego, że są tutaj także Polacy i Polska, dodaje odwagi, że nie jest się samemu, że możemy dalej być razem. Tak, być razem wszędzie, gdzie pośle nas los, to jest coś bardzo potrzebnego i cennego.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Od lipca 2018 r. wikariusz w parafii św. Jana Pawła II w Bayonne, w New Jersey.
Reklama