Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 23 grudnia 2024 00:53
Reklama KD Market

Jak Jania zabrała tatę do Polski

„Are you Związkowy?” – upewniała się seniorka, która kilka tygodni temu zadzwoniła do naszej redakcji. 92-latka zawsze chciała utrwalić historię tego, jak zabrała swojego ojca w podróż jego życia – do Polski. Przez lata nie pozwalała jej na to gonitwa codziennego życia. Były też silne emocje związane z podróżą. Teraz, u schyłku życia jej marzeniem jest, by opowieść ukazała się w ukochanej przez jej ojca gazecie. Determinacja seniorki była godna podziwu. Postanowiliśmy jej wysłuchać. Janina Danta przywitała mnie promiennym „dzień dobry” w drzwiach swojego mieszkania w domu seniorów na dalekich północnych przedmieściach. Na nasze spotkanie ubrała biało-czerwoną bluzkę i najlepszą złotą biżuterię. Na kuchennym blacie stał talerz ze smakołykami – elegancka 92-latka od razu zapowiedziała, że jeśli się nie poczęstuję, to „jak na polską gospodynię przystało”, obrazi się. Siadamy przy stoliku, na którym starannie rozłożone są stare zdjęcia, wyblakłe notesiki z napisem „Family” i koperty z pamiątkami. Emerytka wyciąga z nich skrzętnie przechowywane pożółkłe czeki podróżne, bilety polskich linii lotniczych LOT, paragony z wysyłki paczek do Polski… i książeczki adresowe, które nie znają czasów e-mailów ani smartfonów. Przez najbliższe półtora godziny Jeannette Danta staje się na nowo Janią, córką Kacpra Faleckiego i Heleny Dudek, zaś z gąszczu nieco chaotycznych i wielokrotnie powtarzanych informacji wyłania się piękna historia polonijnej emigracji na przełomie stuleci, a przy okazji historia patriotyzmu i wzruszającej więzi ojca z córką. Z Pacanowa do Ameryki… Ojciec Janiny, Kacper Falecki, w wieku 17 lat, około 1909-10 roku, przypłynął statkiem do Ellis Island w Nowym Jorku, skąd udał się w rejony Chicago. Tu poznał swoją żonę i matkę Janiny, Helenę Dudek. Oboje pochodzili z okolic Pacanowa w dawnym woj. kieleckim, dziś świętokrzyskim – i zapoznali się w Chicago z pomocą krewnych. Janina urodziła się 11 kwietnia 1926 r. w Hammond w stanie Indiana, skąd rodzina przeprowadziła się do chicagowskiej dzielnicy Humboldt Park. Janina może nie pamiętać roku urodzin ojca, za to na pamięć recytuje adresy swoich miejsc zamieszkania. Z 1408 N. Campbell Ave. przeprowadzili się do domu, który kupił Kacper Falecki przy 2640 W. Walton. Jania wychowywała się tam wraz z bratem Julianem, „Julusiem”. Chodzili do szkoły przy parafii św. Fidelusa w Humboldt Park, gdzie zakonnice ze zgromadzenia św. Józefa uczyły ją mówić po polsku. Później rodzina przeniosła się na przedmieścia Chicago, do North Riverside. Kacper Falecki emigrując do Ameryki miał jeden cel – lepsza przyszłość dla siebie i dla swojej przyszłej rodziny. Przez 25 lat pracowali w firmie Commonwealth Edison – on na dzienną zmianę, jego żona na nocną. Zawsze powtarzał, że najważniejsza jest edukacja. W ostateczności syn Juluś został chirurgiem, a Jania nauczycielką. Ojciec Janiny zawsze chodził ze słownikiem. – Zależało mu, aby nauczyć się języka angielskiego, chciał być prawdziwym Amerykaninem. Kacper Falecki był elegancki i silny, a do tego był utalentowanym stolarzem, prawdziwą „złotą rączką”. Był również mądry i zaradny. – Ojciec nie wychodził szukać rozrywki, lecz oszczędzał i kupował nam obligacje – wspomina Janina. Z kolei matka robiła najlepsze pod słońcem pierogi, gołąbki i schabowe. Była świetną kucharką, potrafiła również wyszywać, robić koronkowe serwetki i szydełkowane chusty, które teraz Janina porozdawała swoim dzieciom i wnukom. Janina zawsze miała bliską więź z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Mając już własną rodzinę, często ich odwiedzała. I za każdym razem słyszała o Polsce i o „Związkowym”… I z powrotem… Minęły 63 lata, odkąd Kacper Falecki dobił statkiem do Ameryki. W 1973 roku miał już 80 lat, a jego córka – 47. Kiedy Jania oświadczyła mu, że zabiera go w podróż do Polski, nie mógł uwierzyć. A kiedy już uwierzył, nie mógł posiąść się ze szczęścia. Janina od dłuższego czasu planowała podróż, wysyłała listy i telegramy. Wyjazd do komunistycznej Polski nie był taki prosty. Chodziła do Związku Narodowego Polskiego załatwiać potrzebne dokumenty. Gdy kazano jej czekać, najlepszą polszczyzną, jaką mogła sobie przypomnieć z lekcji u polskich zakonnic, przekonywała urzędników, że nie może czekać. Wreszcie udało się załatwić niezbędne formalności. Już w samolocie ojciec był bardzo szczęśliwy. Ze wszystkimi rozmawiał, zagadywał, obsługa pokładowa pokochała go, słysząc jego historię. Komunistyczne władze PRL-u, widząc córkę opiekującą się starszym ojcem, nie robiły problemów na granicy. – Ci komuniści byli bardzo mili – wspomina Janina. W Warszawie autobusem wycieczkowym udali się na zwiedzanie miasta, po czym Janina wynajęła prywatnego taksówkarza, któremu przykazała dowozić 80-latka „od drzwi do drzwi” do wszystkich miejsc, które chce odwiedzić. Odwiedzili m.in. pałac Radziwiłłów, kopalnię soli w Wieliczce, Kraków, katedrę na Wawelu i Kościół Mariacki. W rodzinne strony rodziców udali się wozem konnym. Janina wspomina jazdę nocą polną drogą, unoszące się wokół kłęby dymu i ojca przykrywającego jej twarz chusteczką. Był zatroskany, by nie pobrudzili najlepszego ubrania, które założył na spotkanie z krewnymi po latach. I choć Janina nie pamięta dobrze szczegółów rodzinnych spotkań, to pamięta radość, łzy i niewypowiedziane emocje, których była świadkiem. Pamięta jak w drewnianym kościółku, do którego ojciec uczęszczał jako chłopiec, Kacper Falecki spotkał kolegę z dzieciństwa, z którym łowił ryby. Pamięta skromny, rodzinny dom matki i jej brata, wujka Marcina próbującego napić się z nią wódki. Pamięta spotkanie ojca z siostrą, której nie widział od 71 lat. Pamięta, jak dała jej ona największy i najpiękniejszy bochenek chleba, jaki była w stanie wypiec i który Janina przywiozła ze sobą do Chicago. Pamięta również, jak w drodze powrotnej pilot i obsługa LOT-u zaprosiła ich do pierwszej klasy. Pamięta również, jak ojciec – który zawsze sprawiał wrażenie dostojnego i statecznego, był tak owładnięty emocjami, że nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Pamięta również, jak w chwili jego śmierci, osiem lat później, wypowiedział do niej słowa, których nigdy nie zapomni: „Serdecznie dziękuję”. Jeannette „Janina” Falecki Danta ma dwie córki, pięcioro wnucząt i dwoje prawnucząt. Wraz z mężem, emerytowanym pilotem marynarki wojennej, mieszkają w ośrodku dla seniorów w Lincolshire w Illinois. W październiku świętować będą 70. rocznicę ślubu. Tekst i zdjęcia: Joanna Marszałek [email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama