Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 15:59
Reklama KD Market

Dorota Eźlakowska: jestem dumna z ojca moich dziesięciorga dzieci

Obydwoje pochodzą z Mazur, gdzie poznali się jeszcze w podstawówce i zawsze mieli się "ku sobie", ale pocałowali się po raz pierwszy dopiero na studniówce. Później, już jako małżeństwo dowiedzieli się...
Obydwoje pochodzą z Mazur, gdzie poznali się jeszcze w podstawówce i zawsze mieli się "ku sobie", ale pocałowali się po raz pierwszy dopiero na studniówce. Później, już jako małżeństwo dowiedzieli się, że nie będą mogli mieć dzieci. Dziś Dorota i Benek Eźlakowscy mieszkają w Chicago, gdzie obchodzą właśnie 26-lecie małżeństwa i cieszą się wspólnie z dziesięciorga dzieci. Pani Dorota z okazji Dnia Ojca opowiada nam niezwykłą historię Jej rodziny... Nasza młodość, czas próby "Nasze dzieci są naszym największym darem, darem w podwójnym tego słowa znaczeniu – otrzymanym, bo wyprosiliśmy je u Pana Boga i jedynym darem, który możemy ofiarować...Mamy świadomość, że nasze dzieci nie są naszą własnością; że otrzymaliśmy je, bo Bóg ma wobec każdego z nas plan. My tylko pokornie zgodziliśmy się z wolą Bożą, zaufaliśmy Jemu i każdego dnia doświadczamy Bożej Opatrzności... Oboje z Benkiem pochodzimy z Rybna – małej miejscowości na Mazurach w pobliżu Mrągowa. Znamy się od urodzenia, chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce i zawsze „mieliśmy się ku sobie”, choć byliśmy na przeciwległych biebunach. Mój wyjazd z Rybna do Technikum Budowlanego w Olsztynie nie rozdzielił nas. Lata naszej młodości zdominowane były zachwytem z daru jaki otrzymał świat w osobie Jana Pawła II. Nasza dziecięca wiara (moje sypanie kwiatków i Benka służba przy ołtarzu jako ministranta w kościele św. Bonifacego w Rybnie) umacniała się nauczaniem Jezusa przekazywanym nam w oazowym Ruchu Światło-Życie, na pielgrzymkowych szlakach i spotkaniach z Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Słyszeliśmy wiele nauk od naszych rodziców czy nauczycieli, ale dopiero papieskie słowa skierowane do młodych, do nas, utkwiły nam w sercu: „Musicie od siebie wymagać, choćby inni od was nie wymagali”...
/a>
Po raz pierwszy pocałowaliśmy się po mojej szczególnej studniówce, która odbyła się w czasie stanu wojennego i musiała zakończyć się przed godziną policyjną, by wszyscy zdążyli wrócić z Olsztyna do swoich domów. To był styczeń 1982 rok, mieliśmy po dwadzieścia lat. Narzeczeństwem zostaliśmy dopiero 19 października 1985 roku, by po siedmiu miesiącach 24 maja 1986 roku stać się małżeństwem. Czas oczekiwania na przyjęcie sakramentu był szczególnym okresem próby. Od profesor endokrynolog, która opiekowała się mną po wycięciu guza tarczycy, dowiedziałam się, że moje długie cykle są bezowulacyjne i że powinnam podjąć leczenie hormonalne, jeśli chcę mieć w przyszłości dzieci. Życia bez dzieci nie wyobrażaliśmy sobie, ponieważ oboje jesteśmy z wielodzietnych rodzin (mamy po pięcioro rodzeństwa). Studiowałam wówczas na Uniwersytecie Gdańskim i moi przyjaciele z uczelni zaprowadzili mnie do Matemblewa, do Matki Boskiej Brzemiennej. Pod tą słynącą cudami figurą modliliśmy się wiele razy przyrzekając Bogu czystość przedmałżeńską i naturalną regulację poczęć. Bóg postawił na mojej drodze ludzi, którzy nauczyli mnie obserwacji własnego ciała. W Gdańsku spotkałam prof. Fijałkowskiego i prof. Bilingsa. Czytałam broszurki Wandy Półtawskiej. Ich świadectwo życia i to, że poświęcili je propagowaniu naturalnego poczęcia i karmienia piersią pozostawiło w moim życiu trwałe ślady i pozwoliło uniknąć terapii hormonalnej. Uwierzyliśmy Bogu, że "z miłości przeznaczył nas dla siebie" (Ef 1,5). I tak też 26 lat temu napisaliśmy na naszych ślubnych zaproszeniach. Nasze dzieci, nasz dar Po ukończeniu studiów przez wiele lat mieszkaliśmy w Mrągowie, gdzie ja pracowałam w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej jako logopeda, a Benek prowadził własny biznes. W otoczeniu rodziny i przyjaciół, w tym pięknym zakątku na ziemi jakim są Mazury, rodziły się i dorastały kolejne dzieci - wszystkie wykarmione piersią i otoczone  miłością naszą, babci Geni i babci Józi, dziadka Emila, naszej całej rodziny i sąsiadów. Miały swoich kolegów, przyjaciół, swoje pasje... Ale gdy Benek stracił pracę a ja musiałam pracować całymi dniamy, aby utrzymać rodzinę, zdecydowaliśmy się na udział w loterii wizowej. I znów zaufaliśmy Bogu. W sierpniu 2004 roku przylecieliśmy do Chicago z ośmiorgiem dzieci. Dwie siostry Męża i Jego brat z żoną pomogli nam „zorganizować się” i przez pół roku gościli nas u siebie - stawali na głowie, żeby załatwić dzieciom szkoły i dowozić je każdego dnia w trzy różne miejsca. Mężowi i najstarszemu synowi pomogli znaleźć pracę, a ja z najmłodszymi chłopcami zostałam w domu, podejmując tylko jakieś dorywcze zajęcia, żeby wspierać domowy budżet. Na sobotnią szkołę polską dla sześciorga dzieci nie było nas stać, więc z przymusu miały dłuższe sobotnie wakacje. Ponieważ ukończyłam filologię polską i logopedię na Uniwersytecie Gdańskim, szukałam pracy w szkołach polskich, ale szkoły wystartowały już z pełną obsadą. Na Trójcowie, które nas zauroczyło od pierwszej mszy świętej, dzieci zaczęły uczęszczać na niedzielne lekcje religii, przygotowując się do sakramentu bierzmowania i Pierwszej Komunii Świętej. Opieką otoczył nas również Domowy Kościół, do którego należeliśmy w Polsce od 10 lat.
/a>
Nasza rodzina w Ameryce Po upływie pół roku grono życzliwych ludzi powiększyło się. Na początku drugiego semestru 2005 roku rozpoczęła się nasza przygoda z Polską Szkołą im. Tadeusza Kościuszki, gdzie podjęłam pracę jako nauczyciel i logopeda, i tam też zaczęły uczęszczać nasze dzieci. Czworo jest już absolwentami polskiej szkoły, oprócz najstarszego syna, Mateusza, który 13 czerwca tego roku skończył 25 lat. Świętował je w Gdańsku, tam, gdzie urodził się po kilkudniowej radości spotkań z Papieżem. Nasz pierwszy dar, cudowny chłopiec, który przerwał naukę informatyki w gdańskim liceum i przyleciał razem z nami do Chicago w wieku 17 lat – tu uczył się i pracował. Naukę informatyki kontynuował na Uniwersytecie Loyola równocześnie studiując matematykę i ekonomię. Przez okres studiów prezesował Klubowi Polskiemu. Obecnie pracuje w amerykańskiej firmie informatyczniej i kontynuuje studia magisterskie na kierunku informatyka biznesowa na Uniwersytecie DePaul. Mateusz jest podporą naszej rodziny, nie tylko finansową – dzięki niemu Benek mógł polecieć do Polski i zabrać ze sobą troje dzieci, które od ośmiu lat gromadziły pieniądze na bilety do Polski. Mateusz pomaga nam podejmować wiele ważnych decyzji; jego mądre podejście do życia jest przykładem dla młodszych dzieci. Agatka i Madzia, oprócz matury w naszej szkole, świetnie wypadły na egzaminach certyfikatowych. Obie są studentkami uniwersytetów: Agatka wróciła do Polski po roku studiów na Uniwersytecie Illinois w Urbana-Champaigne i kończy trzeci rok weterynarii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Wytrwale dąży do tego, by kontynuować rodzinną tradycję i zostać lekarzem weterynarii jak Jej dziadek Emil i ciocia Irena. Madzia skończyła drugi rok studiów na Uniwersytecie DePaul, świetnie godząc naukę z zajęciami tanecznymi w studio „Jump” i prowadzeniem harcerskiej drużyny Wędrowniczek. Ona przyzwyczajona jest do podejmowania wyzwań – reprezoentowała naszą szkołę w różnych międzyszkolnych konkursach (dostawała nagrody i wyróżnienia). Obecnie jest prezesem Polskiego Klubu na DePaul, gdzie organizuje wiele polskich imprez. Oboje z Mateuszem są w komitecie organizacyjnym Konefrencji „Quo Vadis” dla młodych profesjonalistów i studentów pochodzenia polskiego, które odbędzie się w sierpniu (po raz pierwszy w USA). Wiktor i Benuś klasy maturalne w szkole polskiej zakończyli jako „najlepsi z najlepszych”. Oprócz wzorowej nauki podejmowali różne konkursowe wyzwania. Wiktor zajął pierwsze miejsce w konkursie wiedzy o Juliuszu Słowackim. W nagrodę pojechał na obóz językowy do Polski a nagrodę za wzorową naukę w szkole polskiej od wydawnictwa pani Pawlusiewicz przeznaczył na wycieczkę po Polsce. Zauważony wówczas przez organizatora wycieczki, pana Piwoniego, został przez niego zaproszony do udziału w wolontariacie w biurze Lecha Wałęsy i Urzędzie Miasta Gdańska. Zeszłoroczne wakacje Wiktor spędził jako Ambasador Polonijny, a w tym roku był ambasadorem polskości w amerykańskim liceum,  które ukończył w pierwszej dziesiątce spośród pięciuset absolwentów. Otrzymał też nagrodę z Departamentu Języków Obcych. Przez ostatni rok był wiceprezesem szkoły a wicedyrektor dziękował Wiktorowi za to, że jego obecność zmieniła szkołę na lepsze. Benuś, dusza artysty, zaistniał w polskiej szkole nie tylko dobrymi ocenami i udziałem w wielu konkursach (o Paderewskim, o Kościuszce), ale i pięknie zdaną maturą. W nagrodę został zaproszony, aby zaprezentować swoją pracę maturalną podczas ostatniego zjazdu nauczycieli polonijnych w Chicago. Wszystkich z nas zachwycił wiedzą i pasją przyszłego architekta. Ada przyjechała do Stanów w wieku sześciu lat. W Polsce nie chodziła do przedszkola ani do zerówki i tutaj została rzucona na głęboką wodę – od razu pierwsza klasa. Było to możliwe dzięki tzw. domowej szkole prowadzonej przez Benusia i Wiktora, który zna wiele polskich wierszyków. W domu Ada nauczyła się czytać i pisać, i dzięki temu świetnie poradziła sobie w obu szkołach. W tym roku ukończyła ósmą klasę w szkole polskiej i amerykańskiej. Za wzorową naukę w szkole polskiej dostała stypendium opłacające pierwszy rok nauki w liceum, a w szkole amerykańskiej, tak jak starsze rodzeństwo, została przyjęta w poczet najlepszych uczniów, tzw. National Junior Honor Society. Ada wzięła udział w konkursie zorganizowanym przez Wspólnotę Polsk i pisząc pracę na temat „Co to znaczy być Polakiem na obczyźnie?” zaprezentowała swoją przygodę ze szkołą, harcerstwem, tańcem w zespole ludowym „Przepióreczka”,  i tańcem nowoczesnym w studio „Jump” oraz scholą dziecięcą „Dzieci Pana Boga”. Staś również tańczył w „Przepióreczce” i odgrywał rolę młodego Kościuszki w jubileuszowym przedstawieniu (w tym przedstawieniu brały udział wszystkie nasze dzieci, również absolwenci). Obecnie Staś zamienił scenę na boisko i gra w zespole AAC Eageles. Gar w piłkę nie przeszkadza mu być także "złotą rączką, a ten talent ma po tacie. Błażej również gra w piłkę nożną, a jego największą pasją są książki. Pomimo, iż przyleciał do Stanów w wieku dwóch lat i czterech miesięcy i jeszcze nie mówił po polsku, to teraz mówienie i czytanie nie sprawia mu kłopotu. Zarówno Staś, jak i Błażej, są w programie w szkole amerykańskiej dla mądrych dzieci tzw. chipsach. Emilka i Ignaś urodzili się w Chicago. Oni też pięknie mówią po polsku, słuchają polskich bajeczek. Ignaś, chociaż ma tylko dwa latka i siedem miesięcy, to wiele czytanych fragmentów zna na pamięć. Tak jak kiedyś Staś, tak teraz on zadziwia znajomością pierwszej części Inwokacji z „Pana Tadeusza”. Przed młodszymi dziećmi jeszcze wiele wyzwań. Starsze dzieci są dla nich najlepszym przykładem i najlepszymi nauczycielami. Uczą się polskości w rodzinie, polskiej szkole, parafii, zespołach tanecznych i sportowych, w polskim harcerstwie. Nasza rodzina stanowi przekrój szkolnej społeczności (od absolwentów po przedszkolaka, mama jest nauczycielką, a tata pracuje w Radzie Rodziców). Nasza rodzina - szkoła życia Wszystkie dzieci są bardzo samodzielne. Oboje z mężem nie znamy języka angielskiego – w ogóle nie pomagamy im w odrabianiu lekcji. Szkolne osiągnięcia należą tylko do nich. Życie wymaga samodzielności i dobrej organizacji, ale nie jest to nasza zasługa – po prostu potrzeba chwili (każdy z nich po odstawieniu od piersi jadło zupkę łyżeczką, bo chciało dorównać starszym, a ja pozwalałam na to, nie mając czasu na nadmierną opiekuńczość). Każde z dzieci potrafi coś ugotować i upiec. Od najmłodszych lat robią coś ze mną w kuchni i lubią to robić tak jak Benek (nawet Ignaś potrafi zrobić sobie kanapkę i przygotować chrupki z mlekiem). Szczerze mówiąc nasza rodzina to niezła szkoła życia; wychowujemy i uczymy się wzajemnie również okazywania różnych emocji, tolerancji, współzawodnictwai empatii... Kiedy ktoś pyta jak sobie radzimy, to odpowiadam, że dobrze, dzięki Bogu i ludziom-aniołom, których Bóg stawia na naszej drodze, aby czuwały nad nami. I za tych aniołów codziennie dziękujemy Panu Bogu. Pochwaliłam się Państwu naszymi dziećmi, bo jak mawiała moja Mama, „jak chcesz mieć pociechę z dzieci, to nie narzekaj na nie, tylko je chwal”. Zarówno nasze dzieci jak i my jesteśmy żywym dowodem na to, że od poczęcia Bóg wyposażył nas w samo dobro, które ludzie chcą poprawiać wspierani reklamą firm farmaceutycznych. Jako matka dziesięciorga dzieci i logopeda potwierdzam to w co kiedyś uwierzyłam: naturalne karmienie piersią, pomimo wielu trudów, przynosi wiele korzyści – dzieci są zdrowe, mądre iświetnie sobie radzą w życiu. Cieszę się, że przez te 25 lat, pomimo różnych trudności i chorób, których doświadczałam, nie poddałam się żadnym modom odciągającym od karmienia piersią. Ja i Benek jesteśmy wdzięczni naszym Mamom za miłość, którą „wyssaliśmy z ich piersi”. Rok temu, po krótkiej, ale ciężkiej chorobie odeszła od nas Mama Benka, jeden z filarów naszej rodziny. Zachowujemy ją w naszej serdeczniej pamięci. Wspomnienie o niej pielęgnujemy tak jak zeszyt pełen polskich wierszy i bajek spisanych z pamięci przez Jej Mamę dla swojego prawnuczka, naszego małego wówczas Mateuszka. Codzienność bywa trudna, lecz jesteśmy pewni, że: „Warto całego siebie dać jak bukiet polnych kwiatów I chociaż trudno potem trwać - uśmiech darować światu. Warto w nieznane nawet iść, gdy drogę mgła zasnuwa Idąc przez radość i przez krzyż – wiedzieć, że Pan Bóg czuwa”.  Dorota Eźlakowska z Rodziną PS. W kwietniu odbyło się na Trójcowie I Spotkanie Rodzin Wielodzietnych w Chicago. Dzieląc się wówczas naszym życiem, powiedziałam, że bardzo różnimy się od Rodziny z Nazaretu... Dziś, przed zbliżającym się Dniem Ojca, przychodzi mi do głowy jedna refleksja - jestem dumna z ojca naszych dzieci, który tak jak św. Józef jest stolarzem, człowiekiem mądrym, opiekuńczym, zaradnym, pogodnym i tak jak św. Józef pokornie przyjmującym wiadomości o poczęciach kolejnych dzieci... I chociaż wszyscy mamy wiele wad i w naszym życiu jest wiele trudnych spraw, to jednak jesteśmy pewni, że “wszystkie dziury miłością da się załatać”...
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama