Pierwszy raz w życiu byłem świadkiem na bierzmowaniu. Znajomy młody człowiek poprosił, żebym podjął tę rolę. Zgodziłem się, nie ukrywając ekscytacji. Od kilku bowiem lat przygotowuję polonijną młodzież do przyjęcia sakramentu bierzmowania, czyli sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej. Tym razem szybko odczułem, że bycie nauczycielem katechezy to nie to samo, co podjęcie roli świadka. Dlaczego? Wszak jedno i drugie zobowiązuje. Jedno i drugie zmusza do bardzo osobistego pytania o to, jakim jestem chrześcijaninem, katolikiem, świadkiem Kogoś, w Kogo wierzę i Komu zawierzyłem. Jak to jest u mnie? Pomiędzy teorią, a praktyką. Moment, kiedy stałem w kolejce obok młodego człowieka, który czekał na podejście do biskupa, by otrzymać namaszczenie świętym olejem, był dla mnie intensywną chwilą na refleksję, którą kontynuowałem jeszcze długo później, gdy bierzmowani byli kolejni młodzi ludzie.
Każdego roku w polonijnych kościołach odbywa się bierzmowanie. Najczęściej łączy się ono z zakończeniem edukacji w polskiej szkole. Część uczniów przyjmuje ten sakrament w swoich amerykańskich parafiach. W przeciwieństwie do pierwszej komunii, małżeństwa, czy nawet chrzcin, nie ma on jednak aż tak pompatyczno-imprezowej otoczki. Młodzież nie przyjeżdża do kościoła limuzynami, nie zamawia się sali bankietowej z potańcówką prowadzoną przez DJ-a, nawet specjalnie dużo gości się nie zaprasza. Jest inaczej. Może dlatego, że wciąż nie wiadomo do końca, o co w tym sakramencie chodzi.
Bierzmowanie to pewnego rodzaju klucz do dalszego życia, który młodzi otrzymują. Mają się nim posługiwać odpowiedzialnie. Wiara ma przenikać całe życie człowieka. I dzieje się tak pod warunkiem, że przeżywa się ją dojrzale. W Europie ukuto takie stwierdzenie, że dla wielu ludzi bierzmowanie jest „oficjalnym pożegnaniem z Kościołem katolickim”. Być może niektórzy tak do tego podchodzą. Otrzymują „papierek”, który pomoże im, kiedy będą chcieli zawrzeć sakramentalne małżeństwo. Ale czy o to chodzi? Czy tak powinno być?
Przypomniał mi się dzień mojego bierzmowania. Trzydzieści kilka lat temu. Chodziłem wtedy do siódmej klasy. Już wtedy czułem, że batalia rozegra się pomiędzy wyborem życia w małżeństwie, a kapłaństwem. Już wtedy myślałem o życiu. I nauczono mnie, że dobrze jest o tym rozmyślać. Że dobrze jest modlić się i ufać Komuś, Kogo może jeszcze nie potrafię ogarnąć i nigdy do końca nie ogarnę, kto jednak chce mojego dobra i szczęścia, a tym Kimś jest Bóg. Nawet mój wybór nowego imienia, które przyjmuje się na bierzmowaniu, a pozornie nie ma ono większego znaczenia, wiązało się z jakąś fascynacją, którą już wtedy przeżywałem. Wybrałem sobie za patrona człowieka, który doszedł do świętości przez odważne powierzenie się Bogu i Człowieczeństwo pisane z wielkiej litery. Był nim i wciąż jest św. Maksymilian Kolbe, kapłan-męczennik, odważny i pomysłowy, nowoczesny w działaniu, konkretny i wymagający od siebie i innych. Do dziś mam przed sobą na biurku jego fotografię. On jest dla mnie wezwaniem do rachunku sumienia z mojego bycia człowiekiem, chrześcijaninem-katolikiem i księdzem.
Czytam najnowsze doniesienia z katolickiego świata. Już tylko w tym roku zamordowano na świecie 15 księży. Za nic, tylko za to, że byli katolickimi duchownymi. Wielu z nich zginęło „na posterunku”, podczas działalności duszpasterskiej. Niektórych zabito wraz z parafianami w czasie nabożeństwa. Oni też są dla mnie pytaniem o to, jakim jestem świadkiem? Na bierzmowaniu Antosia i w kolejce, autobusie, na ulicy, w sklepie i w przestrzeni wirtualnej. Czy przypadkiem nie sklerykalizowałem mojego świadectwa, zamykając go w kościele, ograniczając do tego, co mówię ludziom, którzy przychodzą na msze, albo uczniom na katechezie? Czy moja wiara jest żywa, czy jest tylko na pokaz?
Stawiam sobie te pytania, gdyż wiem, że od odpowiedzi na nie zależy wiele. Nie lubię plastikowego, sztucznego świata na pokaz. Zawsze byłem przeciwny komercjalizacji życia i wiary. Równocześnie jednak wiem, jak trudno być autentycznym. Nie lubię podejścia do wiary w Boga od strony politycznej, męczy mnie religijny show w kościele, albo robienie rocznicowych akademii w czasie świętej liturgii. Uważam, że to nie jest miejsce ani czas. Brzydzę się dzieleniem ludzi na lepszych i gorszych, na mniejszych i większych grzeszników, wszak Pan Bóg każdemu daje szansę, w każdej chwili. Jednak mimo tego, kiedy patrzę na młodych ludzi przystępujących do bierzmowania, widzę ich zagubienie w tym wszystkim i jakiś brak entuzjazmu. Nie wytykam tego ani młodym, ani czasom, w których żyją. Jedyną osobą, której mogę wytknąć taki stan rzeczy jestem ja sam. Bo jeśli będzie entuzjazm we mnie, szczera i odważna otwartość oraz Ewangelia, czyli Dobra Nowina, to będzie się to także udzielało tym, z którymi się spotykam. Bycie świadkiem wiary jest możliwe. Potrzeba tylko na nowo powiedzieć temu wszystkiemu: TAK! I zabrać do działania.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.pxhere.com
Reklama