Obudziłem się dzisiaj z piosenką z bardzo dawnych lat w głowie, śpiewaną w Polsce przez zespół Universe, a dedykowaną Johnowi Lennonowi. Słowa refrenu zaadaptowałem i zadedykowałem dwuletniemu chłopcu z Anglii, Alfiemu Evansowi, o którym dzisiaj mówi cały świat: „Alfie, woła Cię świat, wołam Cię ja! Alfie, czy taki miał być koniec Twych dni”? Chociaż może to nie koniec, a początek? Nowego życia, nowej świadomości, przebudzenia, które odmieni ten chory świat.
Historia Alfiego zjednoczyła na chwilę rozproszone głosy ludzi, którzy podjęli „intensywną terapię” poprzez modlitwę i jasno wyrażane protesty. Dzięki alarmom na portalach społecznościowych ludzie dowiedzieli się o tragicznej historii dziecka, którego życie zostało odebrane rodzicom, a pozostawione w rękach lekarzy i sądów, jak się okazuje w tym przypadku, bezdusznych. Wielka modlitwa o cud, jakim jest życie tego chłopca, stała się równocześnie wołaniem o to, by nie podejmować zbyt łatwo decyzji o zaprzestaniu dalszej terapii w sytuacji, w której sam człowiek podejmuje walkę o przeżycie. Doskonale rozumiem rodziców chłopca. W nich żywe są nie tylko emocje, ale i nadzieja na to, że być może jest jeszcze szansa na dalsze leczenie, na powrót do zdrowia. Skoro pojawiły się możliwości przejęcia leczenia przez specjalistyczny szpital pediatryczny w Rzymie, to każda taka propozycja jest światełkiem nadziei w tunelu dla rodziców i ludzi dobrej woli, którzy chcą walczyć do końca. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że to sąd, będący wymiarem sprawiedliwości, odebrał im prawo decyzji i głosu w tej sprawie. Odebrał im nadzieję.
Samemu doświadczyłem kilkakrotnie cudu życia podarowanego po raz drugi i trzeci, zwłaszcza kiedy musiałem być poddany skomplikowanym zabiegom na otwartym sercu, pierwszemu, kiedy byłem trzyletnim dzieckiem. Wiele razy słuchałem także rozmów rodziców, którym lekarze „prorokowali”, że ciąża jest zagrożona, dziecko może urodzić się martwe, albo też może mieć wiele wrodzonych chorób, dlatego lepiej je zawczasu poddać aborcji. A tu zupełnie na odwrót, dziecko urodziło się zdrowe, silne. Zdaję sobie sprawę, jakie uczucia towarzyszą rodzicom, dla których zdrowe czy chore, ich dziecko staje się całym światem. Dlatego okrucieństwo „proroctw” i wyroczni sądów i osądów ludzkich jest po prostu nieludzkie. Skoro bowiem sędzia nazywa wyrok odłączenia od aparatur podtrzymujących życie „ostatnim rozdziałem w sprawie tego niezwykłego chłopca”, a ten, ku zaskoczeniu tych, którzy dawali mu zaledwie kilka minut, walczy o swoje życie przez kolejną dobę, to jest z tym wszystkim coś nie tak. A kolejny sąd w odpowiedzi na apelację rodziców wyrokuje, że w „najlepszym interesie dziecka jest umrzeć”. Brak słów.
W walkę o Alfiego włączył się papież Franciszek: „Poruszony modlitwami i ogromną solidarnością okazaną Alfiemu Evansowi ponawiam mój apel, aby usłyszano cierpienia rodziców i zapewniono im możliwość poszukiwania nowych form leczenia” – napisał na Twitterze. Wśród tysięcy komentarzy, od których pęka internet, zacytuję jeden, autorstwa Piotra Żyłki, z Deonu: „Alfie Evans. Odłączyli go i myśleli, że umrze, a on wciąż walczy. Mały-wielki wojownik. Rodzice proszą o modlitwę. Wesprzyjmy go i ich. I równocześnie ufajmy Bogu, bo On wie, co będzie dla niego najlepsze. Alfie, jesteś gigantem”.
A ja pytam – Alfie, a może jednak wywalczysz to, co najważniejsze, czyli życie? Pośród wszech panującej dzisiaj cywilizacji śmierci, jak ją nazywał św. Jan Paweł II, może właśnie ty dwuletni chłopczyku pokażesz, czym jest cywilizacja miłości, kultura życia. Pokażesz to bez względu na to, co się stanie w najbliższych godzinach i dniach. Bo faktycznie, stałeś się prawdziwym wyzwaniem, mocnym krzykiem życia otoczonego miłością, które chce przebić się przez mroki śmierci i bezduszności prawdziwie odczłowieczonego świata. Ten spontaniczny zryw ludzi, którzy czują wraz z Alfiem i jego rodzicami, jest żywym świadectwem miłości. Tego, że współczesny świat, choć odłączany od naturalnych źródeł życia, chce żyć i o to życie walczy za wszelką cenę. Dlatego, Alfie, „woła Cię świat, wołam Cię ja!”. I nie ukrywam, że mam w sercu ból, smutek, rozgoryczenie i bezradność. Jednak kiedy patrzę na zdjęcia tego małego bohatera, rodzi się we mnie nadzieja, że i tak ostatnie słowo należy do Miłości.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
Na zdjęciu: Alfie Evans
fot.Change.org
Reklama