Wielkopostny okres rekolekcji jest dla mnie zawsze okazją do tego, żeby popatrzeć na swoje dzisiaj, zatrzymać się i odpowiedzieć na egzystencjalne pytania. Jako prowadzący rekolekcje zachęcam do tego słuchaczy, aczkolwiek pierwszym, do którego mówię, jestem ja sam. Chętnie dzielę się też moim doświadczeniem, tym, co się udało, nie wstydzę się mówić o własnych porażkach, które są przecież częścią życia. Generalnie rekolekcje są dobrą okazją, aby, używając coraz powszechniej stosowanego we współczesnym języku polskim słowa „ogarniać”, stwierdzić, czy ogarniam moją rzeczywistość, czy nie. „Ogarniać”, znaczy przecież tyle, co rozumieć coś lub mieć nad czymś kontrolę.
Wracając któregoś dnia do domu z głową pełną różnych myśli, pytań, projektów, zamierzeń i niedociągnięć, czyli w swoistym mętliku i bałaganie myślowym, który zresztą ma wielki wpływ na moje emocje i samopoczucie, wszedłem do księgarni. Od razu rzuciła mi się w oczy czarna okładka książki, którą zresztą namierzałem wcześniej w internecie. Książka, będąca właściwie notatnikiem, ma bardzo swoisty tytuł – „Ogarniacz”, z informacją zawartą w podtytule – „Opanuj swoją codzienność”. Zajrzałem do środka i okazało się, że jest to pozycja w sam raz dla mnie, absolutnie genialna, napisana i opracowana w oparciu o doświadczenia życiowe autora, dziennikarza i blogera, męża i ojca rodziny. Po wyjściu z przewlekłej depresji, postanowił on podzielić się z każdym, kto sięgnie po tę książkę, refleksją na temat, jak można ogarnąć to, co nieogarnięte. Ponieważ sam kiedyś pisałem bloga, wiem, ile znaczyło dla mnie zamieszczanie postów, które nazywałem „podzieleniami”, gdyż były świadectwem tego, co wtedy przeżywałem. Autor „Ogarniacza”, Adrian Wawrzyczek pisze, że jest to świadectwo „walki o szczęśliwe życie. Szczęśliwe, ale nie idealne”. Wszak życie idealne nie jest, a jedynie zmierza do osiągnięcia pełni, tego ideału, który jest wciąż przed oczami, na horyzoncie.
Nieraz przypominałem sobie o tym, jak ważny w życiu jest cel. Ten fundamentalny, dotyczący przyszłości, czy nawet wieczności i te pośrednie cele, które trzeba realizować każdego dnia. Kiedy mam go przed sobą, jest mi zdecydowanie łatwiej, gdyż wiem, w jakim kierunku idę. Kiedy go brak, od razu robi się bałagan. Bardzo ciekawe jest stwierdzenie autora „Ogarniacza”, że choroba, która go dotknęła, będąc niechcianym towarzyszem, nauczyła go, że „zdecydowanie łatwiej, przyjemniej i z lepszymi efektami idzie się przez życie, gdy jest ono dobrze zaplanowane”. Zaplanowane, czyli ukierunkowane na cel. Czasami może się wydawać, że porażki, choroby i rożne stany graniczne w życiu oznaczają koniec. Warto jednak zobaczyć, że wszystko, co się w życiu przydarza, może czegoś nauczyć.
Propozycja wydaje się być prosta. Trzeba wyznaczyć sobie kilka priorytetów. To one są celami, zadaniami do wykonania. Trzeba być realistą. Nie chcieć za wiele. Lepiej małymi krokami, ale konsekwentnie. Potrzeba też takiego czasu, najlepiej wieczorem, żeby ocenić, jak poszło. I najlepiej kiedy towarzyszy temu wdzięczność. Pięknie jest umieć dziękować. Nie być pretensjonalnym, nie myśleć, że wszystko zależy ode mnie. Podziękować Panu Bogu, drugiemu człowiekowi i samemu sobie. „Ogarniacz” radzi, żeby określić, jakie towarzyszyło mi dzisiaj samopoczucie, ile szklanek wody wypiłem, a także, czy znalazłem czas na modlitwę. Bo ona jest w tym ogarnianiu życia kluczowa. Świadomość, że nie wszystko ode mnie zależy, że pewnych spraw nie jestem w stanie sam ogarnąć, potrzeba Istoty Wyższej, jaką jest Bóg. Wszystko to mam zapisywać, żeby zobaczyć całość.
Zwolnić, żeby bardziej cieszyć się życiem. To bardzo dobry postulat i rada. Autor wspomina o nowej jednostce chorobowej, jaką jest syndrom lęku przed tym, że coś nas omija. Stąd na przykład nieustanna wręcz potrzeba sprawdzania aktywności znajomych na portalach społecznościowych i wiadomości ze wszystkich możliwych komunikatorów. A to rozprasza i męczy, wprowadza zamęt. Trudno jest to ogarnąć.
Warto zrobić coś dla siebie. Spróbować ogarnąć swoje życie, choćby tylko w wymiarze jednego dnia czy tygodnia. Życie może nabrać nowego smaku, stając się bardziej uporządkowane, spokojne i stabilne. Warto zapamiętać to, czego uczył św. Ignacy z Loyoli: „Przewidywać i planować to, co ma się zrobić, a po zrobieniu zbadać to i ocenić – to najpewniejsze zasady dobrego działania”.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.Pexels.com
Reklama