Mały chłopiec z ciałem martwego braciszka, który zginął w wyniku uderzenia bomby atomowej, stojący w kolejce do krematorium, by je tam spalić, to obraz, którym papież Franciszek chce przemówić do ludzkiej wrażliwości w dopiero co rozpoczętym roku. Obraz jest prawdziwy, wykonany metodą czarno-białą przez amerykańskiego fotografa Josepha R. O’Donnella w Nagasaki w 1945 roku. Na odwrocie papież napisał znamienne słowa: „…oto owoc wojny” i uwierzytelnił swoim własnym podpisem. Jest pragnieniem Franciszka, aby ta fotografia dotarła do jak największej liczby ludzi. Nie po to, żeby wzruszyć, ale raczej poruszyć.
Ta czarno-biała, mroczna i tragiczna rzeczywistość jest w pewnym sensie odzwierciedleniem współczesności, naznaczonej wielką niepewnością jutra, napięciami między ludźmi i państwami, eskalacją problemów, które prowadzą do wojen. Nic dziwnego, że tak często papież apeluje o to, by się obudzić i zobaczyć, że wojna już trwa, a ta trzecia, światowa stoi u bram, gdyż realne konflikty, które mogą uruchomić bombę atomową, staną się momentem totalnej zagłady. Tu już nie chodzi o wzbudzanie poczucia lęku, ale o jasną i zdecydowaną postawę. Czasami może się wydawać, że i tak jako zwyczajni ludzie jesteśmy bezsilni wobec tych wszystkich rzeczy, nie od nas to przecież zależy. Nieprawda.
Moim licealistom w polskiej szkole powiedziałem, że nie wiemy dzisiaj, kto kim będzie. Przecież siedzi w klasie potencjalny prezydent kraju, papież i każdy inny. Oni wszyscy też kiedyś gdzieś chodzili do szkoły. Dzisiaj losy świata są w ich rękach. Nie o to jednak chodzi. Bardziej o to, żeby w końcu zauważyć, że wojna zaczyna się w człowieku. Jeżeli jest we mnie stan wojny, walki, niezgody na rzeczywistość i innych, nienawiść, zawiść i wszelkie zacietrzewienie, to już tylko krok do wybuchu konfliktów i nieporozumień w rodzinie i środowisku życia i pracy. To z kolei przenosi się wyżej, a rozszerzając się, przybiera globalne rozmiary. Ile zła robi na przykład internetowy hejt. Pomówienia, obrazy, krzyki, zaciśnięte pięści i to, o zgrozo, także przez zdeklarowanych ludzi wierzących, uważających się za bardzo religijnych i prawych. Dopóki pięść jest zaciśnięta i brak woli dialogu i otwartości, jest stan wojny, zagrożenia. Czy nie mamy takiego poczucia, obrażając się wzajemnie, używając obraźliwych wyzwisk, skacząc sobie do gardeł? Wystarczy śledzić media społecznościowe. Niejednokrotnie nie ma chwili na przemyślenia, a od razu powstaje problem, często „w imię większego dobra”. Tylko jakiego? Franciszkowy apel w postaci fotografii sprzed sześćdziesięciu lat powinien być milczącym uderzeniem w sumienie każdego, zarówno tego z prawej, jak i z lewej strony.
Wojna trwa. I ciągle stoi u bram wizja śmierci i zagłady. Nie można ulegać panice, pozwolić, by lęk grał pierwsze skrzypce, zwiększyć nakłady budżetowe na zbrojenia. Trzeba się obudzić i zrobić rachunek własnego sumienia, jeśli ono oczywiście jest żywe. Popatrzeć na siebie, pozwolić sobie na krytykę, uznać swoją niedoskonałość, czasami niedojrzałość i zacietrzewienie. Osobiście obawiam się ludzi, którzy zawsze mają rację i na wszystko gotową odpowiedź. Ludzi, którzy nie potrafią słuchać. Przekreślając drugiego za to, że jest inny, myśli inaczej, ma inny światopogląd, inną wrażliwość polityczną, inną religię, kulturę, orientację, zamykam możliwość jakiegokolwiek dialogu. Zasłaniając się tarczą swoich racji, albo bezkrytycznie przyjmowanych zdań czy opinii innych, stając się ich tubą, także medialną, nie doprowadzę raczej do pokoju i zgody. I nikogo w ten sposób nie nawrócę. Kiedyś takie działania odbywały się w ekstremalnych, radykalnych momentach na zasadzie „ogniem i mieczem”, dzisiaj to podcinanie gardeł. Częściej jednak lawina słów, wyzwisk, przekleństw, rzucanych jak kamienie i strzały. To jest kultura śmierci i wojny, a nie „cywilizacja życia”, o którą wołał św. Jan Paweł II.
Patrzę w milczeniu na przejmującą fotografię z Nagasaki. Ona głośno krzyczy, by przestać. Najpierw w domu i na swoim poletku, wtedy zmiany nastąpią także na płaszczyźnie globalnej. Czy zdjęcie dotrze i przemówi? Czas zweryfikuje.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.Joseph Roger O’Donnell
Reklama