W chrześcijański początek stycznia wpisuje się celebracja uroczystości Objawienia Pańskiego. Dzień ten jest nazywany także świętem Trzech Króli. Tajemnicze postaci, które dotarły do domu Świętej Rodziny w Betlejem, rozpoznają w nowo narodzonym dziecku Mesjasza, czyli Zbawiciela, który był zapowiadany wieloma proroctwami i jest ich spełnieniem. Uroczystość ta jest jednym z najstarszych świąt chrześcijańskich, na Wschodzie znana była już w III wieku, a na Zachodzie w IV. W języku greckim nazywana Epifanią, co oznaczało uroczysty wjazd władcy. Dla chrześcijan oznaczał on przybycie na ziemię wielkiego Króla, którego panowanie ogarnia nie tylko wszystkie kraje, ale cały wszechświat. Mówi o tym, że do Kościoła powołane są wszystkie narody. Cała tradycja chrześcijańska widzi w mędrcach ze Wschodu przedstawicieli narodów pogańskich.
Przyglądając się mędrcom – przedstawianym nieco umownie jako przybyszów z różnych części świata, z podkreśleniem Wschodu – widzę przede wszystkim ludzi poszukujących. Z tego poszukiwania rodzi się czujność, uważna obserwacja świata i tego, co na nim się dzieje, mądrość rozważań intelektualnych i studiowania ksiąg oraz rozeznanie drogi, która ma ich zaprowadzić do celu. A celem jest On, Jezus Chrystus, oczekiwany Mesjasz, który ma zaprowadzić nowy porządek miłości i pokoju, tak w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym, między ludźmi, narodami i w człowieku takim, jaki jest. Fascynują mnie ci ludzie idący wytrwale do Betlejem. Ich konsekwencja i determinacja, by odnaleźć źródło szczęścia i pokoju, jest tak mocna, że nawet kłamstwa i podstęp dworu Heroda ich nie powstrzymują.
Droga jest jasno wytyczona: najpierw trzeba postawić sobie cel, który chce się osiągnąć. Bez niego nic się nie uda. Teraz zastanawiam się nad drogą do tego, by cel osiągnąć. I tutaj potrzebne są czujna obserwacja, rozeznanie i mądrość. Żeby nie obrać złego kierunku zaraz na samym początku, kiedy pod pozorem dobra idę w zupełnie przeciwną stronę. Mędrcy dostrzegli znak. Bardzo konkretny, znak gwiazdy, o której pojawieniu się wiedzieli, że będzie sygnałem przyjścia na świat Zbawiciela. Wyruszając w niepewną i ryzykowną podróż, muszą teraz uważnie patrzeć, aby nie zmienić kierunku. Cały ten obraz jest niczym innym, jak mapą ludzkiego życia, przeżywanego świadomie, polegającego na ciągłym wzroście, przy równoczesnym pokonywaniu wielu zniechęceń i nieuleganiu pozorom, powstawaniu z upadków i ciągłej walce o to, by cel wyznaczony osiągnąć. Ci ludzie, królowie, dają nadzieję, że osiągniecie celu jest możliwe, nawet pomimo pochodzenia.
A kim byli Trzej Królowie? Poganami, gdzieś ze Wschodu, mędrcami studiującymi gwiazdy i jakby to dziś manifestacyjnie określano – ludźmi z zupełnie obcej i wrogiej kultury. A przecież oni nie mieli celu zabicia Jezusa, ale szli pełni pytań, jako poszukujący, co zakończyło się przyjęciem Jezusa jako Pana i Zbawiciela, nowym narodzeniem tych ludzi, którzy inną drogą wracali do swoich ojczyzn. Zagrożeniem dla życia Jezusa było coś innego. Nienawiść, egoizm, pycha i zarozumiałość Heroda. Jego zapatrzenie w siebie i swoje prywatne sprawy spowodowały, że nawet Święta Rodzina musiała podzielić los emigrantów i uchodźców, uciekając do Egiptu. To dlatego może fascynować także to, że właśnie tacy ludzie, poganie, często krytykowani przez pobożnych i mądrych chrześcijan wcześniej odnajdują Boga w Jezusie Chrystusie niż ci drudzy. Warto popatrzeć na to otwartymi oczami, zanim zacznie się wypowiadać osądy i opinie. Bóg posłał swojego Syna, aby zbawił wszystkich ludzi. Jest on światłem dla wszystkich narodów. Nie nam jest oceniać i wykluczać takich czy innych „pogan” i „uchodźców”. Nam, chrześcijanom, którzy od dawna przestali czuwać, rozeznawać i poszukiwać, potrzeba jest pokorna zgoda na to, że Bóg kocha tego „innego” tak samo jak mnie. I nie zmienię Pana Boga w Jego miłości do każdego konkretnego człowieka.
Mędrcy ze Wschodu stają mi się coraz bliżsi. Bardzo lubię ich obecność w szopkach betlejemskich, ze swoją różnorodnością i wielokulturowością. Pokazują, że nie to jest wymiarem człowieczeństwa, ale dobro i zło, z którym sobie radzę lub nie. I pokora, która zawsze powinna być na pierwszym miejscu.
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.Alexandra_Koch/Pixabay.com
Reklama