O reformie imigracyjnej mówi się w USA od co najmniej dwudziestu lat. O konieczności zmian przekonani są niemal wszyscy. System imigracyjny jest przestarzały i oparty na przyjmowaniu osób, które nie wpływają znacząco na rozwój gospodarki. Do tego zachęca do „imigracji łańcuchowej”, w której przyjazd do USA jednej osoby skutkuje ściąganiem do kraju kolejnych członków rodzin i rodzin tych rodzin. Stany Zjednoczone muszą też uporać się z problemem nielegalnej imigracji, którą tworzą zarówno ci, którzy pozostali w kraju po wygaśnięciu wizy, jak i ci, którzy zdecydowali się na przekroczenie zielonej granicy, najczęściej z Meksykiem. To w skali kraju kilkanaście milionów osób, w tym młodych ludzi, którzy zdążyli się już całkowicie zasymilować.
Ostatnie lata przyniosły zasadniczą zmianę tonu debaty nad szczegółami reformy. Zaledwie dekadę temu senatorowie Edward Kennedy (nieżyjący już demokrata) i John McCain (republikanin) zdołali przeprowadzić przez izbę wyższą Kongresu projekt przewidujący ścieżkę do obywatelstwa dla nielegalnych imigrantów. Ustawa przepadła w 2007 roku w Izbie Reprezentantów, ale mogła stanowić przykład zawierania dwupartyjnych kompromisów. Dziś ton debacie nadają republikanie, którzy ostro protestują przeciwko jakiejkolwiek formie „amnestii” i łagodnego traktowania osób nieposiadających w USA legalnego statusu. Biały Dom chce także ograniczyć legalną imigrację, zwłaszcza z krajów będących inkubatorami terroryzmu.
Na początek DACA i granice
Już w styczniu 2018 roku możemy być świadkami pierwszego kompromisu w sprawie dalszych losów osób, które skorzystały z programu DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals). Przypomnijmy, że chodzi o młodych ludzi, tzw. Dreamersów, których wwieziono do USA jako dzieci i które często nie znają innej ojczyzny niż Ameryka. Prezydent Donald Trump uzależnił kontynuowanie programu, zapoczątkowanego w 2012 roku przez jego poprzednika Baracka Obamę, od wprowadzenia zmian w systemie imigracyjnym, a przede wszystkim od uszczelnienia granicy. Jeśli do 5 marca 2018 roku Kongres nie podejmie decyzji w sprawie Dreamersów, około 700 tysięcy osób może czekać deportacja.
Według nieoficjalnych doniesień istnieje możliwość zawarcia kompromisu z demokratami w Senacie. Opozycja, mimo że nie dysponuje większością w izbie wyższej, ma ciągle możliwość skutecznego zablokowania debaty i stosowania obstrukcji parlamentarnej. Republikanie zasygnalizowali ostatnio pewne zbliżenie stanowisk. Mimo kontynuowania spotkań i rozmów senator Dick Durbin (demokrata z Illinois) chłodzi jednak nastroje i przyznaje, że „przed nami jeszcze długa droga”. Po grudniowym spotkaniu negocjatorów w Białym Domu Durbin nie ukrywał, że administracja żąda dużo więcej „od tego, co moglibyśmy zrobić dla zabezpieczenia granic”.
W przypadku Dreamersów spór dotyczy trzech kwestii – kto dokładnie kwalifikowałby się do ochrony przed deportacją, czy grupa ta miałaby prawo do ścieżki prowadzącej do obywatelstwa i wreszcie o określenie ram czasowych wjazdu do USA, które pozwalałyby na staranie się o uprzywilejowany status.
W każdym razie realia legislacyjno-prawne są takie, że jeśli do końca stycznia nie dojdzie do zawarcia kompromisu, Dreamersi znajdą się w poważnych opałach. Na stole jest jeszcze propozycja przywódcy republikańskiej większości w izbie wyższej senatora Mitcha McConnella, aby przedłużyć DACA na kolejne trzy lata, do momentu uszczelnienia granicy oraz wprowadzenia skutecznych mechanizmów egzekwowania prawa imigracyjnego wewnątrz Stanów Zjednoczonych. Temu ostatniemu rozwiązaniu sprzeciwiają się jednak demokraci, którzy grożą odcięciem finansowania dla rządu federalnego.
Rozwiązanie problemu Dreamersów będzie związane z inwestycjami w zabezpieczanie południowej granicy – od zwiększenia liczby patroli straży granicznej po budowę słynnego już płotu.
Reforma, ale jaka?
Umocnienie granic i rozwiązanie problemu Dreamersów to zaledwie pierwszy krok. Biały Dom nie ukrywa, że chce zasadniczo zmienić system imigracyjny w USA. Idzie tu krok w krok ze zwolennikami przymknięcia drzwi do Ameryki. Administracja zaczęła realizować tę politykę już od pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa, wstrzymując przyjmowanie uchodźców oraz blokując wjazd do USA osób z państw muzułmańskich, co wciąż jest przedmiotem sądowych batalii.
Biały Dom nie ukrywa, że chce zasadniczo zmienić system imigracyjny w USA. Idzie tu krok w krok ze zwolennikami przymknięcia drzwi do Ameryki. Administracja zaczęła realizować tę politykę już od pierwszych dni prezydentury Donalda Trumpa, wstrzymując przyjmowanie uchodźców oraz blokując wjazd do USA osób z państw muzułmańskich"
Republikanie w Kongresie ostro krytykują obecne pryncypia systemu imigracyjnego, opartego przede wszystkim na łączeniu rodzin, mówiąc o szkodliwych konsekwencjach „imigracji łańcuchowej”. Miejsce tego mechanizmu powinien zająć inny – opierający się na kryteriach wykształcenia, posiadanych kwalifikacji oraz rzeczywistych potrzebach amerykańskiego rynku pracy. Przytacza się tu przykłady innych krajów tworzonych przez imigrantów – Kanady i Australii.
Republikanie nie przewidują także żadnej formy rozwiązania problemu nielegalnych imigrantów – z wyjątkiem Dreamersów, o ile w tej ostatniej sprawie dojdzie do kompromisu.
Koniec loterii wizowych
Nie powinniśmy się więc dziwić, gdy w Kongresie pojawią się wspierane przez Biały Dom projekty ustaw reformujących system imigracyjny właśnie w tym kierunku. O ścieżce do obywatelstwa dla innych nielegalnych imigrantów niż beneficjenci DACA trudno nawet pomarzyć. Wszystko wskazuje także na to, że nowa ustawa imigracyjna przyniesie też kres programowi loterii wizowej. Zwolennicy wprowadzania kryteriów merytorycznych krytykują bowiem sam koncept wyboru przez taki kraj jak Stany Zjednoczone swoich przyszłych obywateli drogą losowania. Gwoździem do trumny dla programu loterii wizowej mogą okazać się rozdmuchiwane przez media informacje o tym, że członkowie grup terrorystycznych są potomkami zwycięzców tychże loterii.
Loterie wizowe będą żegnane przez Polaków z dużym żalem. W końcu to właśnie dzięki nim tysiące naszych rodaków mogło zrealizować swój amerykański sen.
Koniec miast sanktuariów?
Środowiska konserwatywne naciskają także na zakończenie polityki polegającej na odmowie współpracy lokalnych organów ścigania z władzami imigracyjnymi. Prowadzą ją wielkie miasta, obawiając się, że strach przed deportacjami uniemożliwi współpracę lokalnych społeczności z policją, a tym samym przyczyni się do wzrostu przestępczości. Druga strona przytacza argumenty podobnego kalibru. Republikanie uważają, że Ameryka nie jest w stanie rozwiązać problemu nielegalnej imigracji, jeśli największe miasta lekceważą egzekwowanie prawa federalnego. Co więcej: miasta sanktuaria mają być magnesem dla „nieudokumentowanych” i tworzyć naturalną kryjówkę dla potencjalnych terrorystów. Padają tu też argumenty o dodatkowych wydatkach, jakie trzeba ponosić na oświatę, służbę zdrowia, opiekę społeczną i policję.
Drugi rok prezydentury jest zwykle czasem podejmowania trudnych reform. W kolejnym gospodarze Białego Domu zaczynają już myśleć o reelekcji. Imigrantów w USA czekają więc ciekawe czasy. Nie znaczy to wcale, że będą lepsze.
Jolanta Telega
[email protected]
Na zdjęciu: prototyp muru na granicy amerykańsko-meksykańskiej w Kalifornii fot.US Customs and Border Protection/Handout/EPA-EFE/REX/Shutterstock