Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 06:25
Reklama KD Market
Reklama

Machanie granicznym szlabanem

Sąd Najwyższy zabrał głos w sprawie zakazu wjazdu do USA osób z sześciu krajów muzułmańskich, zezwalając na natychmiastowe wejście w życie restrykcji. Rozporządzenie prezydenta Donalda Trumpa ma więc obowiązywać przynajmniej do rozstrzygnięcia sporu prawnego przez sądy apelacyjne. A to może być kwestią dni.

To kolejna odsłona prawnego ping-ponga rozgrywanego przed obliczem Temidy. Donald Trump próbuje wcielać w życie wyborcze obietnice i zatrzymać napływ imigrantów i turystów z krajów muzułmańskich. Argument znamy – ma to zmniejszyć zagrożenia związane z terroryzmem. Pierwszy zakaz wjazdu prezydent wprowadził już w pierwszym tygodniu sprawowania urzędu, ale dwa rozporządzenia wykonawcze zostały uznane za niekonstytucyjne. Decyzjom Trumpa towarzyszyły protesty, o bałaganie w portach lotniczych nie wspominając.

Do trzech razy sztuka?

Na tym machanie granicznym szlabanem się nie skończyło. Teraz batalia dotyczy trzeciego już dekretu o zakazie wjazdu ogłoszonego we wrześniu. W porównaniu z poprzednimi, które przepadły w sądach, zmieniono zarówno język, jak i zestaw krajów objętych zakazem. Dotyczy on potencjalnie 150 milionów osób z Czadu, Iranu, Libii, Somalii, Syrii i Jemenu. Do tego zestawu krajów zdominowanych przez wyznawców islamu dołączono jeszcze Koreańczyków z północy oraz członków rządu i ich rodziny z Wenezueli. W zakazie są pewne luki. USA pozwalają na przykład na przyjazd studentów z niektórych krajów objętych dekretem. Pozwala się też na rozpatrywanie spraw na zasadzie pojedynczych przypadków.

Na razie – nie wpuszczamy

Ostatnia decyzja Sądu Najwyższego uchyla restrykcje nałożone przez sądy niższej instancji w Maryland i na Hawajach. Te ostatnie uznały zakazy za przejaw dyskryminacji i podały w wątpliwość argumentację o wzmacnianiu bezpieczeństwa narodowego.

Sędziowie Sądu Najwyższego z kolei wezwali w poniedziałek sądy apelacyjne do szybkiego rozpatrzenia spraw, ale jednocześnie stwierdzili, że nie widzą powodu, aby uchylać zakazy wprowadzone przez Trumpa. Tylko dwie kobiety – Ruth Bader Ginsburg i Sonia Sotomayor – opowiedziały się za dalszym blokowaniem zakazu wjazdu.

Istota sporu prawnego sprowadza się do rozstrzygnięcia, czy wprowadzenie zakazu wjazdu obywateli krajów muzułmańskich mieści się w zakresie uprawnień prezydenta, którego zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa publicznego"



W mijającym tygodniu sprawa znalazła się na wokandzie sądu apelacyjnego w Seattle, który w przeszłości nie wykazywał entuzjazmu wobec prezydenckich inicjatyw. Zaledwie dwa dni po orzeczeniu Sądu Najwyższego wrócono nad Pacyfikiem do rozpatrywania konstytucyjności dekretu Trumpa. I sądząc z zadawanych pytań, trzyosobowe gremium w składzie Ronald Gould, Richard Paez i Michael Hawkins nie zmieniło sceptycznego nastawienia wobec zakazu. Ten sam tercet skutecznie zablokował w czerwcu drugie z rozporządzeń wykonawczych, stwierdzając, że rząd nie udowodnił, iż wpuszczanie osób z sześciu islamskich krajów zagraża amerykańskim interesom.

Co może prezydent?

Istota sporu prawnego sprowadza się do rozstrzygnięcia, czy wprowadzenie zakaz wjazdu obywateli krajów muzułmańskich mieści się w zakresie uprawnień prezydenta, którego zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa publicznego. „Co się stanie, jeśli prezydent zdecyduje o wprowadzeniu zakazu dla wszystkich, którzy nie posiadają obywatelstwa USA?” – dopytywał sędzia Gould w ciągu środowych przesłuchań. Jego kolega, sędzia Paez z kolei zakwestionował logikę całego zakazu – dlaczego rząd chce wpuszczać studentów z zakwestionowanych krajów, skoro, jak sam twierdzi, państwa objęte zakazem nie są w stanie dostarczyć dokładnych informacji?

Zastępca prokuratora generalnego Hashim Mooppan (a więc przedstawiciel administracji) odpiera te zarzuty i przypomina, że administracja przeprowadziła 90-dniową kontrolę kilku agencji federalnych i ustaliła, że wiele krajów nie przekazuje Amerykanom informacji wystarczających do sprawdzenia przeszłości kandydatów do przyjazdu do USA. To właśnie te państwa objęto zakazem. Mooppan twierdzi, że ograniczenia wjazdu zostały „dopasowane” do każdego z krajów grupy 6+2 (sześć muzułmańskich oraz Korea Pn. i Wenezuela), tak aby zachęcić je do współpracy. Ma to także oddalać zarzuty o antyislamskość administracji.

Na prawnym froncie

Linia konfliktu jest bardzo wyraźna. Departament Sprawiedliwości twierdzi, że sądowe blokowanie prezydenckich zakazów wjazdu stawia pod znakiem zapytania możliwość eliminowania zagrożeń bezpieczeństwa publicznego. Rząd wręcz kwestionuje prawo sądów do podważania prezydenckich decyzji dotyczących polityki zagranicznej.

Przeciwnicy prezydenta, głównie demokraci i środowiska proimigranckie uważają, że Biały Dom nie ma prawa arbitralnego wprowadzania zakazu wjazdu do USA. Do tego potrzebna byłaby decyzja Kongresu – argumentują. Także – jak twierdzi prokurator generalny Hawajów Douglas Chin – administracja nie udowodniła, że niewpuszczanie osób właśnie z tych wybranych krajów byłoby bardziej niebezpieczne niż z innych. Matt Adams, dyrektor prawny Northwest Immigrant Rights, ciągle więc uważa, że decyzja Sądu Najwyższego nie przesądza utrzymania zakazu wjazdów. „Mimo że wersja 3.0 wygląda atrakcyjniej, to ciągle jest to zakaz wydany przeciwko wyznawcom islamu” – mówi dziennikarzom.

Oskarżenia o antyislamskość

Padają tu także argumenty stricte polityczne o świadomym pogarszaniu stosunków ze społecznością muzułmańską na całym świecie. Innym przykładem może być decyzja Donalda Trumpa o przeniesieniu amerykańskiej ambasady w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy. W ubiegłym tygodniu prezydent „oberwał” werbalnie od brytyjskiej premier Teresy May za podanie dalej na Twitterze linków brytyjskich ultranacjonalistów do wideo o wydźwięku antyislamskim.

Panel z Seattle obiecuje podjąć decyzję w sprawie zakazu wjazdu bardzo szybko, a kolejne przesłuchania zaplanowano na piątek. Równolegle podobną sprawę rozpatruje inny sąd apelacyjny w Richmond w Wirginii. Kiedy ogłoszą swoje decyzje, strona przegrana na pewno zwróci się do Sądu Najwyższego. Batalia się nie zakończy, dopóki nie zostaną wyznaczone granice tego, co może a czego nie może robić prezydent.

Jolanta Telega

[email protected]

fot.CJ Gunther/EPA-EFE/REX/Shutterstock

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama