Niewielu zapewne wie, że słowo „philadelphia” nie jest jedynie nazwą miasta w Pensylwanii, a jest przede wszystkim starożytnym greckim słowem oznaczającym „braterstwo miłości”. Kiedy myślę „braterstwo”, to pierwsze skojarzenia biegną do rodziny, braterskich i siostrzanych więzów krwi. Mocnych, wyraźnych, bliskich, czasami jednak dosyć rozluźnionych i poróżnionych, na skutek rodzinnych nieporozumień, zazdrości i jeszcze innych powodów. O braterstwie często czytamy na kartach Biblii. Także tam pokazane jest ono jako relacja nie zawsze prosta, a czasami wręcz bardzo trudna. Dla przykładu Księga Rodzaju opisuje tragiczną historię braci Kaina i Abla, gdzie pierwszy zabija drugiego. Mówi także o historii Jakuba, który podstępnie wykrada ojcowskie błogosławieństwo, które należało się starszemu bratu Ezawowi. Znana jest także historia marnotrawnego syna, który wracając do domu ojca, spotyka się z zazdrością i nieprzychylną postawą swojego starszego brata. Można by powiedzieć, skąd my to znamy? Życie pisze nieraz bardzo różne scenariusze.
Starożytni mawiali: „Homo homini lupus est”, człowiek człowiekowi wilkiem. Trudno jednak przytakiwać takim hasłom. Warto zaryzykować chrześcijańską wersję, która mówi, wierząc w prawdziwość tych słów, że człowiek człowiekowi bratem (homo homini frater est). Tak, to jest w pewnym sensie ryzyko, które może kosztować bycie zranionym i osamotnionym. Bo braterstwo w dzisiejszych czasach wcale nie jest takie powszechne. Człowiek nauczył się być indywidualistą i skoncentrowanym na swoich potrzebach egoistą. Często tego doświadczamy i wiemy, że boli, zwłaszcza kiedy takim człowiekiem jest ktoś bliski. Jest też takie niebezpieczeństwo, że zupełnie niepostrzeżenie sami takimi się stajemy. Bez sił, by się bronić, mając dość zadawanych ran, opancerzamy się skorupą niedotykalności. I... cierpimy jeszcze bardziej, gdyż osamotnienie niesie wyjątkowo ostry i nieprzyjemny ból. „Miłość to ból i cierpienie” – powiedział zajączek, przytulając się do jeża. I prawdę powiedział. Mimo wszystko jednak warto ryzykować i kochać, nawet jeśli to wiele kosztuje.
Jestem na swoich dorocznych rekolekcjach. Swój czas skupienia i refleksji przeżywam nad Dunajcem, w Krościenku, u podnóża pienińskich Trzech Koron. Nie jestem tutaj sam. Jest ponad setka polskich księży. To, co bardzo czuję i czego doświadczam w tych dniach, to właśnie braterstwo. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo zwulgaryzowana jest dzisiaj relacja przyjaźni i bliskości między ludźmi. Często można usłyszeć pełne podtekstów kpiny biednych ludzi, którzy uczynili się niezdolnymi wręcz do budowania relacji. A przecież są bardzo głodni takich właśnie relacji. Przeszukując portale społecznościowe, czaty i tym podobne, wyją wręcz za relacją z drugim człowiekiem. I niestety ani kotek, ani piesek tej relacji nie zastąpi. Trzeba zdobyć się na odwagę i przyznać się do swojego osamotnienia, wyjść ze skorupy własnego ja, podnieść zaciągniętą na twarz maskę, pokazując swoje prawdziwe oblicze. I powiedzieć, że szukam człowieka. Szukam przyjaciela. Szukam brata. Potrzeba więzi jest bardzo naturalna i zrozumiała. Nie trzeba się jej wstydzić. Raczej pokornie i spokojnie, krok po kroku znajdować, budować i pielęgnować. Moi bracia księża, niezależnie od wieku i miejsca urodzenia, czy też pełnionych funkcji, tutaj tak samo, obok siebie, klękają do modlitwy. To właśnie ta niewidzialna relacja z Niewidzialnym Bogiem jest źródłem braterstwa. Staje się inspiracją do pisania wspólnych planów działania, do tworzenia pięknych i dobrych dzieł, potrzebnych innym ludziom, do poszukiwań i realizacji planów. Jest wsparciem, kiedy przychodzą trudne i ciemne chwile, i kiedy rodzi się zniechęcenie. Podnosi, kiedy dochodzi do upadków. Cieszy się zwycięstwami i sukcesami. To jest dokładnie coś takiego, o czym śpiewał starotestamentowy psalmista: „O, jak dobrze i miło, gdy bracia mieszkają razem”.
Bracia dzielą się swoimi odważnymi i zdecydowanymi projektami i planami. Czas rozmów i dialogu jest zawsze bardzo budujący i inspirujący. Taka relacja zbliża i daje pewność, poczucie wspólnoty i radość, że w niespokojnym i nienawistnym świecie można być rodziną. Niekoniecznie więzów krwi, ale jedności serca. „Philadelphia” – to jest to, czego bardzo każdemu potrzeba.
Braterstwo jest możliwe, jeśli się na nie pozwoli i otworzy się na nie. Odrzucając egoizm własny i nadmierną koncentrację na sobie i swoich sprawach. Odkładając wirtualne okna na świat i raczej słuchając tego, co ma mi do powiedzenia ten drugi. I dzieląc także swoje życie i doświadczenia. Braterstwo wcale nie musi być takie trudne i niemożliwe. Trzeba też umieć przebaczać i nie zrażać się, kiedy pojawią się różnice. Trzeba zaryzykować i to nie jeden raz. Wchodzisz w to? Ja tak!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.Pexels.com
Reklama