Nie zawsze wszystko wychodzi tak, jak trzeba. Wiele dobrych zamiarów i przedsięwzięć nie zawsze kończy się sukcesem. Bywa, że trzeba zmierzyć się z gorzką porażką. Co wtedy robić i jak się zachować? Czy porażka oznacza, że wszystko przegrane? Skończone?
Nawet jeśli wywołuje ona dramat, to wcale nie znaczy, że wszystko skończone. Wszak „dramat” to nic innego jak „akcja”, „działanie”, a to z kolei jest dowodem na to, że jest życie. Porażka jest więc elementem składowym życia.
Kiedy byłem w seminarium, nasz ojciec duchowny mówił, że trzeba być gotowym na porażki w życiu. I trzeba nauczyć się je przeżywać. Cała sztuka polega na tym, żeby wtedy, kiedy przychodzą, nie uciekać, nie chować się po kątach, ale po prostu przez nie przejść.
Przykładem miejsca, gdzie mówię o swoich porażkach jest konfesjonał. Przychodząc do spowiedzi wyznaję grzechy, zazwyczaj te same, co ostatnio. Czasem udaje mi się coś zmienić, ale często przez długi czas wszystko się powtarza. Moje grzechy to przecież forma porażki. I wtedy słyszę, że trzeba się podnieść i iść dalej, i nie poddawać się, nie rezygnować z postawienia sobie na nowo celów. Moment zmierzenia się ze swoimi błędami i tym, co nie wyszło, zawsze dodaje mi siły i dobrej energii, motywując do dalszego działania.
Podobnie jest, gdy ktoś staczając się, na przykład przez nałogi, dotknie w końcu dna. Ta „totalna porażka” może jednak stać się punktem, w którym, jak na trampolinie zacznie się on odbijać i umotywowany, przy pomocy innych, wyjdzie na prostą. Oczywiście nie zawsze to jest takie proste. Dlatego jednym z kluczy do osiągnięcia sukcesu po porażce jest coś, co nazywa się pokorą. Takie uznanie, że sam nie dam rady, że potrzebuję pomocy, wsparcia, mądrej rady. Z tym niestety bywają trudności. Wielu chce być samowystarczalnymi, nie potrafi przyznać się ani do błędów, ani do porażek. A jeśli już coś się stanie, wtedy bardzo chcą „pozamiatać pod dywan”.
Przyznać się do tego, że nie mam siły, nie potrafię, nie udaje mi się i potrzebuję pomocy, to początek drogi wyjścia.
Bywa, że popełniając błędy, człowiek zatrzymuje się w miejscu, siada, oskarżając siebie, wzbudza w sobie poczucie winy i uderza w poczucie własnej wartości. A przecież jest to moment, kiedy trzeba dać sobie kolejną szansę! Nie ulegać frustracji, ale dystansując się, przekuwać porażkę w sukces!
Bardzo lubię ten fragment Ewangelii, w którym uczniowie Jezusa, doświadczeni rybacy, „fachowcy”, po całej nocy połowu, zmęczeni, przybijają do brzegu sfrustrowani. Na pytanie Mistrza, ile złowili, muszą przyznać się do porażki, muszą szczerze odpowiedzieć, że nic. To także ważny moment. Umieć przyznać się do porażki. I wtedy Jezus nie pozwala im na długie rozmyślania, na siedzenie, ale każe jeszcze raz zarzucić sieci, głębiej, odważniej, ufając Jego słowu. I chociaż mogli wtedy dyskutować, to jednak zaryzykowali. Poszli na całość. Efekt znacie: niesamowity sukces!
W każdej chwili dawać sobie szansę na sukces. Zgodzić się na porażki, nie tragizować, ale iść do przodu. W końcu się uda. Myślę też, że to jest wielka lekcja tego, by na porażki i błędy pozwolić także drugiemu. Nie gorszyć się nimi, nie przekreślać nikogo.
Trzeba dawać sobie i drugiemu szansę. Ile razy? Nieskończenie wiele. Zawsze! Tak przeżywane porażki zbliżają do siebie ludzi. A indywidualnie są lekcją życia, zawsze ważną i zawsze nową, za którą warto być wdzięcznym. To są lekcje prawdziwej mądrości, życiowej mądrości. Dlatego wezwanie „do przodu” i „do roboty” jest tu zawsze jak najbardziej zasadne!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
fot.Holgers Fotografie/Pixabay.com
Reklama