Pielgrzymkowe podsumowania to nie tylko statystyka. Nawet Pan Jezus w Ewangelii, wskazując na ubogą wdowę, która rzucając do skarbony kościelnej niewiele, dała tak naprawdę wszystko, co miała na swoje utrzymanie, potwierdził, że „nie liczy się ilość, ale jakość”. Jakości jednak nikt nie podsumuje, dopóki się jej nie odkryje, nie będzie się mówiło o tym, co dała mi na przykład pielgrzymka. Bynajmniej nie chodzi tu o zmęczenie, czy miło spędzony czas. Tu chodzi o coś więcej, o wewnętrzne przeżycie i doświadczenie, o coś bardzo mojego, czym mogę podzielić się z innymi. Szkoda, że tak mało czasu dajemy sobie na dzielenie. Często po prostu boimy się mówić o sobie i swoich doświadczeniach, gdyż nie mamy pewności, jak inni to przyjmą. Boimy się, że ktoś nas wykpi, wyśmieje, gorzej potraktuje. Do tego, by dać świadectwo, czy podzielić się doświadczeniem, trzeba mieć odwagę.
Był taki czas, kiedy modne było blogowanie. Sam pisałem bloga, gdzie dzieliłem się zupełnie anonimowo z zaglądającymi na moją stronę doświadczeniami, obserwacjami, przemyśleniami. Były to swojego rodzaju felietony z życia wzięte. Każdy taki post oznaczałem pod hasłem „Moje po-dzielenia”. Z czasem poznałem osobiście niektórych komentatorów i w efekcie nawiązały się całkiem dobre relacje. Dzieje się tak dlatego, że kiedy słyszę lub czytam jakieś świadectwo, które przemawia do mnie, dotyka jakiejś wewnętrznej struny lub też pokrywa się jakoś z moim życiem, poszukiwaniami i pragnieniami, szukam wtedy kontaktu z taką osobą. Stajemy się sobie bliżsi. „Verba docent, exempla trahunt” – mówi łacińskie przysłowie. „Słowa uczą, przykłady pociągają” bardziej, niż można się tego spodziewać.
Na tegorocznej pielgrzymce zupełnie spontanicznie do mikrofonu prowadzącego podszedł mężczyzna. W czasie modlitwy za zmarłych pielgrzymów, poczuł, że chce podzielić się czymś dla niego bardzo ważnym. Jego słowa poruszyły wielu pielgrzymów, niektórzy nie kryli łez. Cóż takiego powiedział? Historię jego nieżyjącego taty, który chodził co roku na pielgrzymkę i ofiarował ją z prośbą o cud uzdrowienia nieuleczalnie chorej wnuczki. Po którejś pielgrzymce – dziewczynka wyzdrowiała. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało. Rodzice chodzili po lekarzach, ale ci rozkładali bezradnie ręce. Po śmierci taty prawda wyszła na jaw; chodził na pielgrzymkę tylko dla tej jednej intencji. Wierzył. I ta konsekwentna wiara doprowadziła do cudu. Prawda, że nie każdy da temu wiarę? Sceptyk uśmiechnie się, albo przyczepi etykietkę „dewoty”. Dla wierzącego lub poszukującego słowa te będą światłem nadziei, prawdziwym wezwaniem do tego, by się nie poddawać, ale wierząc iść i dążyć do osiągnięcia celu.
Podziwiam odwagę tego człowieka. Jestem wdzięczny za jego spontaniczne podejście, by kilkutysięcznej grupie pielgrzymów powiedzieć o tym, że ten trud ma sens, że warto go podejmować i trwać w tym. Myślę też o tym, że tak naprawdę każdy człowiek ma jakieś swoje doświadczenia, te cudowne i zwyczajne. Jakieś porażki, przegrane i jakieś zwycięstwa. Dylematy i przekonania. Jeśli uda się o tym powiedzieć, można zrobić wiele dobrego i komuś pomóc.
Chrześcijanie to ludzie świadectwa. Jest ono podstawowym sposobem głoszenia Dobrej Nowiny, czyli Ewangelii. Przychodzą mi na myśl słowa św. Jana Pawła II: „Człowiek współczesny bardziej wierzy świadkom, aniżeli nauczycielom, bardziej doświadczeniu aniżeli doktrynie, bardziej życiu i faktom, aniżeli teoriom. Świadectwo życia chrześcijańskiego jest pierwszą i niezastąpioną formą misji”. Sam widzę, jak bardzo poszukuję wokół siebie świadków, ludzi prawdziwych i szczerych, mających świadomość swojego wnętrza i ciągle kształtowanego życia duchowego. Tak samo szukam wokół siebie ludzi podobnych sobie. Mam takie przekonanie, że można się lepiej zrozumieć, dać sobie wsparcie, podać rękę, kiedy trzeba, doradzić, posłuchać, wygadać się. Dlatego jest to zaproszenie otwarte dla wszystkich. I jeszcze jedno. „Świadek”, to po łacinie „martyr”, a „martyr”, to także „męczennik”. Świadectwo wymaga odwagi, nawet za cenę bycia wyśmianym i odrzuconym. Mimo wszystko warto i potrzeba. Świadkowie są pilnie poszukiwani!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
Reklama