Prezydent USA Donald Trump zaatakował w czwartek na Twitterze republikańskich senatorów, którzy skrytykowali jego wypowiedzi ws. tragedii w Charlottesville. Napisał też, że jest smutny z powodu usuwania pomników konfederatów w wielu stanach.
Prezydent został skrytykowany przez media, biznesmenów, a nawet polityków swej własnej partii za jego reakcję na tragedię w Charlottesville i brak jednoznacznego potępienia skrajnie prawicowych organizatorów demonstracji w tym mieście, które przerodziły się w zamieszki i doprowadziły do śmierci młodej kontrmanifestantki.
W czwartek rano Trump wysłał serię tweetów, w których zaatakował wpływowych republikańskich senatorów Lindseya Grahama i Jeffa Flake'a. Byli oni szczególnie krytyczni wobec prezydenta po jego ostatnich wypowiedziach, a Graham wydał nawet oświadczenie, w którym napisał: "Ze względu na to, w jaki sposób zajął się pan tragedią Charlottesville, jest pan teraz chwalony przez najbardziej rasistowskich i przepełnionych nienawiścią osobników oraz grupy w całym kraju. Przez wzgląd na kraj - jako prezydent - proszę to naprawić".
Trump zareagował następującym tweetem: "Poszukujący reklamy Lindsey Graham fałszywie twierdzi, że powiedziałem, że istnieje moralna równowaga między Ku-Klux-Klanem, neonazistami i białymi rasistami i takimi ludźmi jak pani Heyer (ofiara ataku podczas zamieszek). Jakie to obrzydliwe kłamstwo. On po prostu nie może zapomnieć batów, jakie dostał w czasie wyborów".
W kolejnym tweecie napisał o Flake'u: "Jest nikim w Senacie. Jest toksyczny!".
Trump napisał też na Twitterze, że jest "smutny, widząc, jak historia i kultura naszego wielkiego kraju jest rozrywana na strzępy poprzez usuwanie naszych pięknych posągów i pomników". Był to komentarz prezydenta do planów usunięcia z przestrzeni publicznej pomników przywódców konfederatów w takich stanach jak Floryda, Kentucky, Maryland, Karolina Północna, Tennessee i Teksas.
Reuters przypomina, że pomniki konfederatów postrzegane są przez część Amerykanów jako symbole nienawiści, szczególnie ulubione przez skrajną prawicę.
To właśnie grupy ultraprawicowe - w tym osoby związane z rasistowską organizacją Ku Klux Klan, organizacjami białych nacjonalistów i organizacjami neofaszystowskimi - zjechały do Charlottesville, by protestować przeciw usunięciu z parku pomnika gen. Roberta E. Lee, jednego z dowódców Konfederacji w amerykańskiej wojnie domowej. Podczas demonstracji 20-letni James Alex Fields Jr. wjechał samochodem w tłum kontrdemonstrantów, zabijając 32-letnią Heather Heyer i raniąc co najmniej 19 osób.
W sobotę prezydent potępił "przejawy nienawiści, bigoterii i przemocy z wielu stron", co uznane zostało za wypowiedź, w której Trump nie odciął się od przedstawicieli ultraprawicy będących organizatorami demonstracji.
W poniedziałek, po ostrej krytyce, prezydent zdecydowanie potępił "zło, jakim jest rasizm, i wszystkich tych, którzy w imię rasizmu (...) uciekają się do przemocy, w tym Ku-Klux-Klan, zwolenników supremacji białej rasy, neonazistów i inne grupy nienawiści". Jednak w kolejnym wystąpieniu powrócił do wcześniejszej argumentacji i bronił swojej pierwszej reakcji na tragedię w Charlottesville. Powiedział, że "agresywne poczynania były widoczne po obu stronach" konfliktu, i dodał, że po obu stronach są też "bardzo dobrzy ludzie".
Jak komentuje Reuters, czwartkowe ataki Trumpa na wpływowych polityków własnej partii, którzy skrytykowali te wypowiedzi, mogą jeszcze bardziej utrudnić jego źle układającą się współpracę z Kongresem i pozbawić go głosów Republikanów podczas jesiennej debaty nad obiecaną przez prezydenta reformą systemu podatkowego oraz wydatkami federalnego budżetu. (PAP)
Reklama