Kiedy ksiądz Błażej Kwiatkowski, jeszcze jako student ostatniego roku teologii seminarium duchownego w Gdańsku, wymyślił „lek duchowy, który sprawia, że dusza otrzymuje miłosierdzie, a objawia się to poprzez pokój serca, wewnętrzną radość i pragnienie czynienia dobra, jego skuteczność jest gwarantowana słowami Jezusa”, nie mógł przypuszczać, że pomysł spotka się z tak życzliwym przyjęciem.
Zanim poszedł do seminarium, ukończył farmację w Gdańskiej Akademii Medycznej. Zastanawiając się nad prezentami, którymi można by obdzielić młodzież, seminarzyści wpadli na pomysł miserikordyny. „Wybierając nazwę, chciałem zasugerować, że tym lekiem dla serca człowieka jest Boże Miłosierdzie, które wybacza grzechy, pomaga w cierpieniu, zagubieniu. Nie wprowadzamy nikogo w błąd – niektóre choroby mają podłoże psychosomatyczne, ludzie wpadają w depresje na skutek złych wyborów moralnych i nieprzebaczenia, samotności. Choroby ducha mogą wpływać na zdrowie ciała” – mówi ks. Kwiatkowski. Lek rozprowadzono najpierw w Gdańsku i archidiecezji, następnie upowszechnił się w całej Polsce, by w końcu pojawić się na Placu Świętego Piotra w Rzymie. Papieżowi Franciszkowi tak bardzo spodobał się ten oryginalny pomysł, że zaproponował wiernym w czasie niedzielnej modlitwy „Anioł Pański” w listopadzie 2013 roku ów specjalny środek medyczny: 59 granulek dosercowych. Rozdano wtedy 25 tysięcy pudełeczek zawierających pochodzącą z Polski miserikordynę.
Każde pudełeczko zawiera: różaniec, obrazek z Jezusem Miłosiernym oraz ulotkę informacyjną. Lek nie wywołuje skutków ubocznych, nikomu nie może zaszkodzić, a przed jego „niebezpiecznymi złudzeniami” przestrzegali jedynie lewicowi politycy i ci, którzy miłosierdzia Bożego po prostu unikają. W ulotce czytamy, że „leku można używać raz dziennie, albo ile dusza pragnie w zależności od stanu pacjenta. Jego zastosowanie trwa tylko 7 minut, czyli 0,49 proc. czasu dnia. Osobiście, jako pacjent kardiologiczny i upadający grzesznik, o często schorowanym duchowo sercu, wszystkim polecam ten właśnie lek.
Niedziela po Wielkanocy od 2000 roku jest oficjalnym świętem Bożego Miłosierdzia. Papież z Krakowa, św. Jan Paweł II, od samego początku swojego pontyfikatu nie miał najmniejszych wątpliwości, że czasy współczesne potrzebują lekarstwa, które nazywa się miłosierdzie Boże. I jest w niezwykłej historii objawień Pana Jezusa siostrze Faustynie Kowalskiej, spisanych przez nią w „Dzienniczku”, wielka logika działania samego Boga. W czasach, kiedy nikt nie myślał jeszcze o internecie, globalnej wiosce i telefonii komórkowej prosta siostra zakonna, która ukończyła zaledwie trzy klasy szkoły podstawowej, staje się „sekretarką i apostołką Bożego miłosierdzia”. Podejrzliwie traktowana przez inne siostry, schorowana, żyjąca zaledwie 33 lata, dzięki mądrym i roztropnym spowiednikom przekazuje informację o tym, że Bóg chce dotrzeć do każdego człowieka, aby leczyć jego schorowane serce i połamane życie, pomagać mu w uwalnianiu się z uzależnień i wyrywać ze wszystkiego, co prowadzi do duchowej i nie tylko duchowej śmierci. Przekazuje informację o namalowaniu obrazu Miłosiernego Jezusa, o odmawianiu koronki, o godzinie miłosierdzia i święcie miłosierdzia oraz o tym, że informacje te mają dotrzeć do wszystkich ludzi żyjących na świecie. Czy to przypadek, że młody Karol Wojtyła pracował w oddalonym od krakowskiego klasztoru sióstr Matki Bożej Miłosierdzia zaledwie o kilkaset metrów Solvayu i wstępował na modlitwę do tej samej kaplicy, w której modliła się kilka lat wcześniej Faustyna? A później zostając arcybiskupem metropolitą krakowskim, wydobył na światło dzienne objawienia Faustyny, polecił je badać i upowszechniać kult, mimo tego że wielu odnosiło się do tego bardzo nieufnie i bez przekonania? A w końcu jako papież Jan Paweł II, który swoją programową encyklikę poświęcił refleksji o Bogu bogatym w miłosierdzie, „Dives in misericordia”, a następnie doprowadził do beatyfikacji i kanonizacji Faustyny, ustanowienia Niedzieli Miłosierdzia i zmarł w wigilię tejże niedzieli, wkrótce po zakończeniu mszy św. o Miłosierdziu Bożym. To nie mógł być przypadek, bo takich nie ma. To był Boży plan, który obiegł cały świat do tego stopnia, że wszędzie, gdzie żyją katolicy, znany jest obraz miłosiernego Jezusa, koronka i św. Faustyna, a „Dzienniczek” tłumaczy się na wszystkie języki świata.
Miłosierdzie Boże jest lekarstwem. Jest odpowiedzią na pustkę i beznadzieję, które dotykają ludzi i świat XXI wieku. W kult miłosierdzia Bożego zaangażowali się mocno Amerykanie. Rycerze Kolumba nakręcili właśnie piękny film dokumentalny pt. „Oblicze Miłosierdzia”, który wyemitowała Telewizja Polska, a w którym można usłyszeć kilka poruszających świadectw stosowania przez ludzi lekarstwa miłosierdzia. Na przykład świadectwo kobiety, która odnalazła siłę przebaczenia po tym, jak jej rodzina została zamordowana podczas ludobójstwa w Rwandzie, czy młodej wdowy, która okazała miłosierdzie zabójcy swojego męża. Każde świadectwo jest dowodem na to, że Boże Miłosierdzie nie jest abstrakcyjnym wytworem teologii, ale jest żywe i ma moc zmieniania świata.
Przybity wieloma sprawami otworzyłem w wielkanocny poniedziałek kopertę z listem od Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia z Rybna. Do życzeń świątecznych dołączona kartka z przepisem na wyjście na wolność, krok po kroku. Zaraz pod tytułem ważna informacja: „Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jest szansa na zmianę. Niewiele trzeba robić. Spróbuj. Jest wyjście. Nic nie tracisz. Nic nie ryzykujesz. Spróbuj. Co ci szkodzi. Nie zawiedziesz się”. Proponowana droga wyjścia zaczyna się od… koronki do Miłosierdzia Bożego! Od zaaplikowania Miserikordyny! Spróbuj. Nic nie tracisz. Nie zaszkodzi!
ks. Łukasz Kleczka
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. Od 2011 roku przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana.
Reklama