Mężczyzna postrzelony przez agenta ICE w Chicago nie miał broni i nie celował w agentów służb imigracyjnych – twierdzi rodzina i adwokat rannego Felixa Torresa. Sprawa postrzelenia mężczyzny przez agenta ICE wzbudza coraz więcej kontrowersji.
Do zdarzenia doszło 27 marca o godz. 6.20 w okolicy 6100 West Grand Avenue, w chicagowskiej dzielnicy Belmont Cragin. Agenci Immigration Customs Enforcement (ICE) weszli do domu rodziny Torresów w poszukiwaniu osoby, którą zamierzali aresztować. Z relacji agentów wynika, że jeden z przebywających w domu mężczyzn – 53-letni Felix Torres w czasie interwencji wycelował w agentów broń. Jeden z funkcjonariuszy miał w samoobronie postrzelić Torresa w lewe ramię. Ranny mężczyzna trafił w poważnym stanie do szpitala.
Wersja zdarzeń przedstawiona przez rodzinę, znacząco różni się od relacji agentów ICE. Funkcjonariusze weszli do domu Torresów, gdy ci jeszcze spali. Felix Torres zaniepokojony hałasem otworzył drzwi swojej sypialni i w tym momencie został postrzelony. Rodzina twierdzi, że 53-latek nie mógł mieć w ręku broni, ponieważ jej nie posiada.
Pikanterii zdarzeniu dodaje fakt, że Felix Torres i jego żona są amerykańskimi rezydentami, a ich dzieci – obywatelami USA.
Zdaniem adwokata rodziny, Thomasa Hallocka, interwencja ICE była nie tylko brutalna, ale zupełnie bezpodstawna. Jeden z synów Felixa Torresa został aresztowany, ale po przesłuchaniu na komisariacie i potwierdzeniu legalności statusu imigracyjnego – zwolniony. Prawnik twierdzi, że agenci służb imigracyjnych pomylili domy, albo interweniowali opierając się na błędnych informacjach. Biuro ICE nie odniosło się dotychczas do zarzutów o nieuzasadnioną interwencję. Wewnętrzna komisja ICE bada okoliczności zdarzenia i zasadność użycia broni przez agenta. Odrębne śledztwo prowadzi chicagowska policja.
(gd)
Reklama