Nie mogłem za dobrze spać tej nocy, budząc się co godzina patrzyłem na zegarek i próbowałem spać dalej. Koło 5 rano zajrzałem jak zwykle na oficjalną stronę Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej. Nasza wczesnoporanna godzina oznacza w Europie samo południe, a więc godzinę, kiedy oficjalnie podaje się do wiadomości przyjęte tego dnia przez papieża zwolnienia z urzędów biskupich oraz nominacje. Uległem ciekawości, wszak zapowiadano kilka dni wcześniej, że 8 grudnia zostanie ogłoszony nowy metropolita krakowski. W królewskim Krakowie spędziłem pierwsze trzy i pół roku mojej kapłańskiej posługi. Mój stały meldunek w Polsce to także Kraków. Poza tym trudno nie emocjonować się zmianą na stolicy bardzo historycznej polskiej diecezji. Oczekiwałem w napięciu komunikatu. Oczywiście i mnie ogarnęło wielkie zdziwienie, gdy przeczytałem, że nowy metropolita Krakowa to Wielkopolanin, pasterzujący w Łodzi. Nie przypuszczałem jednak, że nominacja, podobno będąca decyzją samego Franciszka, wywoła burzę gorących dyskusji i oburzenia. To dobrze, tak myślę. Bo kiedy o nas mówią, znaczy, że żyjemy i jesteśmy. A przecież w pewnym sensie, chrześcijanie powinni być „znakiem sprzeciwu” dla innych, jak swego czasu prorocy.
Czym spowodowana jest ta medialna i polityczna wręcz burza? Arcybiskup nominat Marek Jędraszewski jawi się jako człowiek o wyraźnych poglądach, konserwatywny i czasami ostry w swoich wypowiedziach. Będąc dobrze wykształconym człowiekiem, filozofem i teologiem, posiada jasno określony światopogląd, solidną wiedzę i obycie w środowisku akademickim. Będąc biskupem od blisko dwudziestu lat, ma doświadczenie duszpasterskie. Jako zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski jawi się jako człowiek odważny, który nie boi się mówić, narażając się tym samym niektórym frakcjom politycznym w Polsce. Rozwścieczone media kpią, doszukując się najmniejszych nawet haczyków, na które można by schwycić nominata. Przypomina mi się, kiedy kilka lat temu ogłoszono nominację abpa Wielgusa do Warszawy. Wtedy szybko doszukano się rzekomych akt o jego współpracy z SB. Spalono człowieka, zanim objął urząd. Wielu tak naprawdę obawiało się wtedy tego, że arcybiskup może być za mądry i to będzie przeszkadzać. Dziś trochę podobnie podchodzi się do abpa Jędraszewskiego. Przeciwnik liberalizmu i ateizmu nie wydaje się dla niektórych odpowiednim następcą świętych i wielkich biskupów krakowskich. Ciekawe, że do tej pory mu jakoś uszło. W Łodzi nie był taką solą w oku, jaką może być w Krakowie.
Co więcej, pojawiają się głosy oskarżenia w stosunku do samego papieża Franciszka o to, że nie mając rozeznania, ustawia Kościół w Polsce, że ma stanowczo złych doradców. Co więcej, rzuca się hasłami, że nominacja krakowska to kolejna odsłona „Kościoła upadającego”, który się już nie podniesie. I można by tu jeszcze wiele cytować, ale jaki to ma sens? Papież, jako Piotr, ma prawo ustanawiać w Kościele biskupów tak, jak zechce. Franciszek jest człowiekiem rozeznającym. I dobrze, że rozeznając, znajduje ludzi „po swojej linii”, a takim wydaje się być abp Jędraszewski. Przykro, że nie mówi się o tym, że jest skromnym i skromnie żyjącym człowiekiem, że jest otwarty na dialog, nie tylko ten „w katedrze” i że walczy przede wszystkim w sprawach wiary, bo przecież od tego jest.
Jestem przekonany, że mimo wszystko wielu katolików w Polsce, zaskoczonych nominacją krakowską, patrzy na nią pozytywnie. Jako człowiek wierzący w ogóle patrzę ze spokojem na Kościół, nawet jeśli raz po raz mocno nim trzęsie. Wierzę słowom Chrystusa, który słabemu i chwiejnemu Piotrowi mówi: „Jesteś Skałą, na której zbuduję mój Kościół i bramy piekielne go nie przemogą”. Ta pewność pozwala i pomaga mi być człowiekiem Kościoła i „czuć z nim”, jak mawiał św. Ignacy, założyciel jezuitów. Ufam też, że Ten, którego jest Kościół, przemówił przez Franciszka w nominacji dla archidiecezji krakowskiej. Cieszę się, że przyszła ona z zaskoczenia, nieprzewidywanie. Tak zdecydowanie jest lepiej, bez ustawiania i naznaczania. Jestem spokojny. A że nie będzie łatwo? Nikt nie obiecywał, że będzie. Osobiście modlę się za abpa Marka i jego misję w Krakowie i w Polsce. Cieszy mnie też taka myśl, której autorem jest ks. Węgrzyniak, bądź co bądź krakowski ksiądz: „Kraków ma już długą tradycję kontestowania nominatów. Wojtyła nie był szlachcicem, nie był z Krakowa, więc narzekanie było. Macharskiemu też wypominano pochodzenie. Potem dopiero, jak się przekonali, to zamiast „syn subiekta”, mówili „pochodzi ze znanej kupieckiej rodziny”. Jak przyszedł kard. Dziwisz, to z szacunku do JPII siedzieli cicho, ale po kątach gadali... Bo Kraków taki już jest. Od Wandy, co nie chciała Niemca. Zionie ogniem jak smok wawelski na to, co nowe, ale jak się przekona, to potrafi być wdzięczny nawet dla szewczyka Dratewki”.
Oby tak było. I oby żywe zainteresowanie tych, którzy tak bardzo „troszczą się” o Kościół przy okazji biskupich nominacji, szło w parze z codziennym życiem i zaangażowaniem w Kościele.
ks. Łukasz Kleczka
Reklama