Kolejny raz Franciszek zaskoczył mnie w dniu zamknięcia Jubileuszu Miłosierdzia w Kościele. Jubileuszowe miesiące przeminęły za szybko. Nie wiem, czy dotarło do nas katolików to, czym ten czas miał być w swej istocie. Czy zrozumieliśmy, że ten rok miał być jak iskra, która zapala i że chodziło o zapalenie świata nie czym innym jak miłosierdziem. Bardzo praktycznym i potrzebnym. Nie chciałbym, żeby przesłanie tego czasu odeszło zbyt wcześnie do lamusa. Przeraża mnie obojętność, bezrefleksyjność i powierzchowność. Tak bardzo chciałbym, żeby z tej iskry wybuchł ogień. Miłości i miłosierdzia, szczerej otwartości na siebie nawzajem. I żeby znane było źródło tego ognia, którym jest Serce Boga! Według Franciszka „miłosierdzie jest tym konkretnym działaniem miłości, które przebaczając, przekształca i zmienia życie”.
Franciszek zaskoczył mnie… listem. Napisał go do wszystkich, którzy zechcą go przeczytać. Bez wyszczególniania adresatów, podkreślania stopni i godności. Po prostu: „Tym, którzy będą czytać ten List Apostolski, miłosierdzie i pokój”. Treść tego listu – w dziesiątkę. Dwa słowa klucze: miłosierdzie i nieszczęśliwa. Jak dwoje bohaterów jednego dramatu. Wymalowanych w niezwykle dynamicznym obrazie w Ewangelii, w którym miało dokonać się „wymierzenie sprawiedliwości”, według którego miano kamieniami zabić kobietę przyłapaną na grzechu cudzołóstwa. „Sprawiedliwi” chcieli dokonać tego na oczach Mistrza, Jezusa z Nazaretu. W ten sposób chcieli sprawdzić, co On myśli na ten temat, jaki ma stosunek do grzesznika. Franciszek cytuje tu komentarz św. Augustyna: „Dwoje pozostało: nieszczęśliwa i miłosierdzie”. Zostali sami po tym, jak Pan Jezus odpowiadając na prowokację „sprawiedliwych”, pisząc palcem po ziemi, powiedział: „Kto z was jest bez grzechu, niech rzuci na nią kamień”.
Ta nieszczęśliwa kobieta od wielu lat jest dla mnie ikoną człowieka zranionego i upodlonego. „Atrakcyjność” grzechu szybko zamienia się w oskarżenie. Człowiek nagle staje zupełnie nagi, bezbronny, zdany na kpiny i oskarżenia, raniony i w efekcie zabijany kamieniami rzucanymi tym mocniej, im bardziej mają wyciszyć sumienie kamienujących. Wszak oni tylko pozornie są sprawiedliwymi. Może to któryś z nich grzeszył z tą, którą teraz chce zabić, wyeliminować poza margines społeczny. I nagle dzieje się coś niezwykłego, „nędza grzechu zostaje okryta miłosierdziem miłości”. W centrum dramatu nie stoi już „prawo i oparta na nim sprawiedliwość, ale miłość Boga, która umie czytać w sercu każdego człowieka, aby zrozumieć jego najbardziej ukryte pragnienia i która musi mieć pierwszeństwo nad wszystkim”. W tej historii „nie spotykają się jednak grzech i osąd w sposób abstrakcyjny, ale grzesznica i Zbawiciel”, który znalazł w jej oczach „pragnienie zrozumienia, uzyskania przebaczenia i wyzwolenia”.
Genialne myśli podsuwa Franciszek i prowokuje do głębszej refleksji. Przede wszystkim nad sobą. Nie tylko w stosunku do samego siebie, jako grzesznika, zdemaskowanego przez innych, ale także, a może przede wszystkim na siebie w relacji do drugiego, którego tak łatwo przychodzi mi sądzić, poniżać i eliminować. Przyklejanie „łatek” innym, to przecież takie proste. Wszyscy są winni, tylko nie ja. I jeszcze, na dodatek, tym ostrzejsze moje osądy, im więcej mam do ukrycia. Ranię, bo chcę uciec przed wstydem swoich grzechów i postępowania.
Na tym tle Franciszek kolejny raz pokazuje, kim jest Bóg chrześcijan. To, że jest miłosierny i Jego miłosierdzie trwa na wieki oraz że obejmuje ono każdego człowieka, który Mu ufa i dotykając go, przekształca jego życie. „Doświadczenie miłosierdzia daje radość”. To uczucie radości jest czymś tak ważnym w życiu, że nie można pozwolić, żeby odebrały go różne smutki i zmartwienia. Chodzi o to, by zawsze ze spokojem patrzeć na swoje życie.
Kościół ma to miłosierdzie głosić do końca świata, z uporem. Ma w ten sposób wyrywać ludzi ze smutku i samotności, z „uczucia melancholii, smutku i nudy, które mogą powoli prowadzić do rozpaczy”. Dlatego trzeba „świadków nadziei i prawdziwej radości”.
Czytam list Franciszka w Krościenku nad Dunajcem, w miejscu, gdzie wiele lat temu ks. Franciszek Blachnicki, nawrócony ateista, wierząc konsekwentnie w miłosiernego Boga, założył kościelny Ruch Światło-Życie. Nazwał swoje dzieło oazą, czyli miejscem tętniącym życiem na pustyni codzienności. Czytam, spędzając te dni w gronie ponad stu dwudziestu polskich księży pasjonatów oraz małżeństw z Domowego Kościoła. Czytam wezwanie do tego, by Jubileusz Miłosierdzia trwał i dotykając ludzkiego serca, otwierał je szeroko na innych, prawdziwie ubogich tego świata, dotkniętych wielorakim ubóstwem: duchowym, materialnym, emocjonalnym, moralnym. „Miłosierdzie bowiem jest nadmiarem; zawsze idzie dalej, jest twórcze. Jest jak zaczyn, który zakwasza ciasto, jak ziarnko gorczycy, które staje się drzewem”. Franciszek chce, żeby rozwijać „kulturę miłosierdzia”. Jak to robić? Wystarczy dobrze i osobiście przeżyć spotkanie miłosierdzia z nieszczęśliwą.
ks. Łukasz Kleczka
Reklama