Kilka miesięcy temu rozmawiałem z księdzem, Amerykaninem. W czasie rozmowy na temat życia, codziennych zmagań i trudności, powiedział mi takie słowa: „Łukasz, enjoy your life!” („ciesz się życiem”). Przyjąłem te słowa nie tylko jak dobre życzenie. Tak naprawdę uderzyły mnie mocno, dotknęły sedna sprawy. Może dlatego, że wypowiedziane w innym języku, domagały się uważnego zrozumienia. Może dlatego, że powiedział je ktoś starszy ode mnie, urodzony i wychowany w świecie i kulturze, które dopiero poznaję. A może po prostu dlatego, że bardzo potrzebowałem tych słów? Przychodzą mi na myśl dzisiaj, w dniu 1 listopada, wyjątkowo pięknym tego roku. Ciepły i słoneczny dzień rozpala jesiennymi barwami drzewa i krzewy. Pod nogami szeleszczą liście. Idealny dzień do rozmyślań i refleksji. Wróciłem właśnie z cmentarza. Niewielki, nieopodal domu, w którym mieszkam, bardzo stary parafialny cmentarz. Są tam też groby moich zakonnych współbraci. Choć nie znałem żadnego z nich osobiście, to łączy mnie z nimi świadomość tej samej drogi i misji, którą kontynuuję. Przenoszę się myślami na cmentarze w Polsce, zatrzymując się w wyobraźni i duchu przy grobach moich bliskich i tych, których znałem, młodych i starszych, moich koleżanek i kolegów. Lubię chodzić po cmentarzach, czytać nagrobki, patrzeć ile lat miał człowiek, który tam jest pochowany. Każdy cmentarz, każda mogiła mówią mi o życiu i jego przemijaniu. Wiara zaś podpowiada, że przemija tylko to, co na ziemi, a życie, chociaż zmieni się jakościowo, to się nie skończy. Na portalach społecznościowych znajomi dzielą się dzisiaj fotografiami z cmentarzy, rozświetlonych lampkami, udekorowanych kolorowymi kwiatami. Wiele cennych cytatów zamieszczają, podkreślając wagę tego dnia. A do mnie wraca zdanie amerykańskiego brata, które staje się jak ważne zadanie i wyzwanie: „Ciesz się życiem”. Najzwyczajniej się nim ciesz!
Słowo „enjoy”, tłumaczy się też jako „smakowanie”, „zabawę”. Wszystko, co jest powodem radości. Myśląc o życiu jakim ono jest, mam świadomość, że dobrze jest je smakować. I wcale nie uważam, że to smakowanie zarezerwowane jest tylko dla bogaczy, a zabawa dla lekkoduchów. Wręcz przeciwnie. Z biegiem lat odkrywam, że życiem może cieszyć się każdy człowiek. Ewangeliczne błogosławieństwa na przykład mówią o ubogich w duchu, tych, którzy się smucą, którzy są cisi i czystego serca, o tych, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, którym urągają i których prześladują, mówiąc o nich nieprawdziwe rzeczy. Takich ludzi Chrystus nazywa „błogosławionymi”, czyli „szczęśliwymi”. I choć brzmi to paradoksalnie, to jednak w pełni podzielam prawdziwość tych słów. Jedną z najważniejszych nauk w życiu, którą trzeba nie tylko pojąć, ale wprowadzić w czyn, jest akceptacja siebie, pogodzenie się ze sobą, przyjęcie i zgoda na siebie. Kiedy człowiek przyjmie siebie z całą historią swojego życia, pogmatwaną nieraz i trudną, czuje wolność. Staje się wdzięczny za wszystko, zaczyna przeżywać każdy nowy dzień, jako nowe wyzwanie i szansę. Przestaje narzekać, a żyjąc bardziej świadomie wie, że nie można być stale „na haju”, że nie zawsze będzie pięknie i dobrze, ale że trudne chwile, smutne momenty, niemożliwe do ogarnięcia w pierwszej chwili zadania, to wszystko jest najzwyklejszą częścią składową codzienności. A ta, choć czasami nazywamy ją „szarą”, w swej szarości ma także swój niepowtarzalny smak.
Najbardziej chyba lubię w życiu zwyczajność. To, co daje mi wiele radości, to poczucie bycia kochanym oraz bycie dla innych, kochanie ich, dzielenie się z nimi. Choć nie mam własnej rodziny, w znaczeniu żony i dzieci, to mam rodzinę, z której wyszedłem i do której lubię wracać. Cieszę się i jestem wdzięczny za przyjaźń. Myśląc o przyjaciołach, których na dobrą sprawę w życiu nie ma się zbyt wielu, a mam na uwadze tych prawdziwych, sprawdzonych, to uśmiecham się i czuję, że jest w tym moc. Dzięki relacji z innymi, mogę smakować życie, wiem, że jestem dla kogoś wartościowy i w ten sposób sam bardzo lubię tę wartość potwierdzać w innych. Czuję się też bardzo kochany przez Boga. Wiele razy doświadczyłem i doświadczam tej Jego miłości do mnie. Choć nie jestem idealny, popełniam wiele błędów, mam swoje za uszami i jestem, kim jestem, to wiem, że On zwyczajnie mnie kocha. I ja Go kocham, także moją słabością i ułomnością.
Przeczytałem dzisiaj zdanie śp. ks. Janka Kaczkowskiego: „Grunt to twardo stąpać po ziemi i nie przestawać patrzeć w niebo. Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później, niż ci się wydaje”. To najlepsza kwintesencja zadania, które trzeba sobie w życiu postawić i realizować: „Enjoy your life!”. Nie ma sensu czekać na jutro, bo może nie nadejść. Warto zacząć dzisiaj, teraz, w tym momencie. Dla każdego jest to możliwe, bo nikt nie jest sam. Po co zatem zwlekać, ciągle na coś czekając? Radość życia, smakowanie codzienności, budowanie trwałych i bliskich przyjaźni, oderwanie się od własnego „ja” samolubnie skupionego na sobie, dzielenie się z innymi, wdzięczność za to kim się jest i co się ma. To jest to! I jeszcze o wiele więcej! Dlatego: radości życia!
ks. Łukasz Kleczka
Reklama