Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 29 listopada 2024 13:35
Reklama KD Market

Brakuje na życie



Publikowane od miesięcy statystyki rządu federalnego pokazują konsekwentnie, iż gospodarka tworzy coraz więcej miejsc pracy. Zatrudnienie jest prawie pełne, bo bezrobocie – przynajmniej na papierze – spadło do poziomu sprzed recesji. Ale wciąż niewiele osób może mówić o poprawie perspektyw finansowych.

Doszło do paradoksu – wielu Amerykanów, którzy jeszcze kilka lat temu szukali jakiejkolwiek pracy, dziś ma kilka różnych zajęć. I nadal ledwo wiąże koniec z końcem. Już jakiś czas temu skończył się okres obowiązywania przedłużonych zasiłków dla bezrobotnych, które w szczycie kryzysu na rynku zatrudnienia można było pobierać nawet przez dwa lata (100 tygodni). Teraz podobno nie ma już takiej potrzeby, bo o znalezienie stałego zajęcia jest dużo łatwiej. Tylko czy są to zajęcia pozwalające na utrzymanie się na poziomie sprzed wielkiej recesji?

Dorobić na boku

Odpowiedź dają sami Amerykanie. We wrześniu liczba osób pracujących w więcej niż jednym miejscu osiągnęła najwyższy poziom od ośmiu lat. Sprzyja temu sytuacja na rynku pracy, bo nie brakuje nowych ofert. Ale jednocześnie wynagrodzenia, jakie oferuje się pracownikom, sprawiają, że jeden etat nie pozwala na utrzymanie się.


Ela Raczko, która przyjechała z Polski ponad 20 lat temu, odczuwa to na własnej skórze. Po skończeniu dodatkowych studiów w USA (bibliotekarstwo) pracuje w jednym z licznych college’ów w Connecticut. Ale jej mąż stracił w czasie kryzysu dobrze płatną pracę i musi imać się gorzej wynagradzanych zajęć. Gdy trójka dzieci osiągnęła wiek studencki i trzeba było płacić czesne, nie było wyjścia. Elżbieta wzięła popołudniowe dyżury w bibliotece miejskiej w sąsiedniej miejscowości. Gdy okazało się, że i to nie wystarcza, pracuje także w niedziele w kolejnej placówce. – Przed kryzysem byłoby to nie pomyślenia – wzdycha. Każdy z nas zna takie osoby jak Elżbieta, pracujące non stop nie z powodu jakiejś szczególnej pazerności, czy zachłanności. Po prostu brakuje na życie, na spłaty kredytów i bieżące rachunki.

W podobnej sytuacji jest Marek Walczak z podchicagowskiego Schaumburga. Oprócz normalnej pracy biurowej dorabia w weekendy jako sprzedawca w Home Depot. Tu przydaje mu się wiedza zdobyta przy remoncie domu, za który jednak wciąż trzeba spłacać wysokie raty kredytu hipotecznego. Nieruchomość nabył 10 lat temu w szczycie bańki spekulacyjnej na rynku, tym samym sporo przepłacając. Mimo przefinansowania pożyczki budżet domowy ledwo się dopina.

Etat do etatu

O zjawisku napisał ostatnio dziennik „USA Today”, który przeanalizował najnowsze dane Bureau of Labor Statistics. Tylko w minionym miesiącu drugą pracę znalazło 300 tysięcy osób. Jest ich obecnie w USA 7,8 miliona, czyli 5,2 proc. wszystkich zatrudnionych. Rok wcześniej ich udział w rynku pracy wynosił 4,9 procent. Średnia dla całego roku 2016 wynosiła 7,5 miliona, także o około 300 tys. osób więcej niż wskazują analogiczne dane za rok ubiegły. Dziś 2,1 miliona pracowników łączy ze sobą co najmniej dwie prace w niepełnym wymiarze godzin (2,0 mln w 2015 r). Dalsze 4,3 miliona to osoby, które do pracy na pełnym etacie dokładają dodatkową. W ciągu roku liczba takich pracowników wzrosła aż o 1,3 miliona. Aż 320 tysięcy osób próbuje dokonać niemożliwego, łącząc pracę na dwóch pełnych etatach. I ich liczba także rośnie. Trudno wyobrazić sobie na dłuższą metę konsekwencje zdrowotne tego zjawiska. Nie bez powodu ukuto przysłowie: „Pracuj, pracuj, a garb ci sam wyrośnie”.

Tylko w minionym miesiącu drugą pracę znalazło 300 tysięcy osób. Jest ich obecnie w USA 7,8 miliona, czyli 5,2 proc. wszystkich zatrudnionych. Rok wcześniej ich udział w rynku pracy wynosił 4,9 procent"



A mowa jedynie o oficjalnych statystykach, które nie obejmują np. fuch, prac wykonywanych po godzinach z pominięciem urzędu podatkowego i odprowadzania składek na Social Security. Badaniom rynku wymykają się także bardzo często imigranci, w tym nielegalni, pracujący w szarej strefie za gotówkę, często za haniebnie niskie stawki, zmuszające do pracy po kilkanaście godzin dziennie.

– Sytuacja, jaką obserwujemy, jest typowa dla poprawiającego się rynku pracy i rosnącej liczby nowych ofert. Dzięki temu osoby aktywnie szukające zajęcia szybko je znajdują – mówi Mark Zandi, główny ekonomista Moody’s Analytics. I przytacza konkretne liczby. W lipcu liczba nowych miejsc pracy oferowanych przez pracodawców osiągnęła niemal rekordowy poziom 5,8 mln. W sierpniu spadła do 5,4 mln, ale jest to wciąż bardzo dobry odczyt wskaźnika. Bezrobocie, przynajmniej teoretycznie, znalazło się na „naturalnym” poziomie równowagi – 5 procent.

Przyszłość na własny rachunek?

Rzecz jednak nie w wielkich liczbach, pokazujących światu jak jest dobrze. Ważne są indywidualne odczucia osób próbujących normalnie żyć w obecnej rzeczywistości. Wiele zależy tu od jakości miejsc pracy oferowanych przez pracodawców. Badania statystyczne wciąż wskazują na bardzo wolny wzrost płac. Poza tym po kryzysie finansowym i wielkiej recesji wielu Amerykanów zostało zmuszonych do pracy w niepełnym wymiarze godzin. Pracodawcy albo nie byli w stanie zapewnić pełnego zatrudnienia, albo wykorzystywali trudną sytuację na rynku do dokonywania oszczędności. Wiadomo przecież, że tzw. part-timersom nie trzeba zapewniać ubezpieczenia medycznego, planów emerytalnych, płatnych wakacji, dni chorobowych i innych świadczeń. Dziś prawie 6 milionów osób pracujących na niepełnych etatach wciąż deklaruje chęć przejścia na pełny wymiar godzin, gdyby to było możliwe. To co prawda mniej niż 9 milionów przymusowych półetatowców pracujących w okresie wychodzenia z kryzysu, ale znacznie więcej niż 4 miliony osób poszukujących pełnej pracy w okresie poprzedzającym wielką recesję.

Rynek pracy nieprzerwanie się zmienia. Po wielkiej recesji coraz więcej osób pracuje na własny rachunek – zatrudniając się na kontraktach lub jako wolni strzelcy. Oznacza to konieczność dodatkowych wydatków – m.in. opłacania składek ubezpieczeń Obamacare, czy pełnych podatków na Social Security i Medicare. Patrząc na strukturę amerykańskiego biznesu, trudno sobie wyobrazić powrót do sytuacji sprzed 2008 roku. Rynek zatrudnienia będzie na nas wymuszał coraz większą samodzielność i konieczność ponoszenia ryzyka. Na razie też niewielu ekonomistów mówi o tym, co dla pracowników najważniejsze – o wzroście siły nabywczej wynagrodzeń.


Jolanta Telega

[email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama