Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 10:23
Reklama KD Market

Ja – Łazarz



Zakładam słuchawki, włączam muzykę i idę w drogę, przed siebie. To mój styl. Jeśli tylko mam na to czas i pogoda sprzyja, pokonuję dystans kilku mil pieszo. Dla zdrowia, nie tylko fizycznego, ale także duchowego i emocjonalnego. To mój czas przemyśleń, obserwacji, modlitwy. Tak jest i teraz. Dzisiaj myślę o człowieku, którym jestem częściej, niż mogłoby mi się wydawać. Człowiek ten ma na imię Łazarz. Spotkałem go w Ewangelii, kiedy Jezus opowiada przypowieść nie komu innemu, jak faryzeuszom, to znaczy ludziom, którzy uważali się za pobożnych i uczonych. Wiele im jednak brakowało. Przede wszystkim takiego zwyczajnego bycia człowiekiem.

Łazarz z Ewangelii i Łazarz we mnie jest kimś, kto żebrze. Chce być, tak po prostu, kochany. On nie chce pieniędzy, może nawet jest wystarczająco bogaty, żeby móc się utrzymać. On chce być najzwyczajniej człowiekiem. W scenie, którą właśnie rozważam, Łazarz jest konfrontowany z innym człowiekiem, który nie ma imienia, wiadomo tylko, że jest Bogaczem. Łazarz leży przed drzwiami domu Bogacza. Tak sponiewierany, że zupełnie nie ma siły na to, żeby się podnieść i ogarnąć. Życie poraniło go tak, że psy lizały jego wrzody, dając odrobinę ukojenia bólu. Jego głównym cierpieniem jest jednak to, że nikt nie dostrzega w nim człowieka. Wszyscy widzą tylko Łazarza, żebraka. Patrzę w jego oczy. Widzę w nich leżącego narkomana, alkoholika, uzależnionego od pornografii i seksu. Widzę niekochanego dzieciaka, który nie rozumie, dlaczego rodzicom na nim nie zależy. Widzę staruszka, którego dzieci oddały do domu „pogodnej starości”, a tak naprawdę skazały go na umieranie w osamotnieniu. Widzę siebie i mam przekonanie, że w każdym jest trochę Łazarza.

Bogacz ma po ludzku rzecz biorąc wszystko. Jedyne czego mu brakuje, to miłość. Opływając we wszelkie dobra, nie potrafi kochać. Przyjmuje w swoim domu tylko tych, od których może dostać coś w zamian, z którymi może się bawić, zabijając nudę i próżność. Nie obchodzi go jakiś tam żebrak, leżący przed drzwiami. Do czasu. Taką granicą i zarazem momentem spotkania jest śmierć. Obaj umierają tak samo. I nagle sytuacja się odwraca. Łazarz, którego życie było piekłem osamotnienia, teraz idzie na łono Abrahama, jest szczęśliwy. Bogacz zaś pogrąża się w piekle bezkresnej samotności takiej, która boli, wywołując jęki błagania o pomoc. Przechodząc obok cmentarza, myślę sobie, że po tamtej stronie wszystko się jakoś wyrówna. Nie jest to jednak dla mnie pocieszeniem. Nie życzę nikomu takiego oddania pięknym za nadobne. Mam nadzieję na przebudzenie i zmianę, na otwarcie oczu, żeby obok siebie zobaczyć człowieka.

Jestem Łazarzem, żebrzę o miłość, o zaakceptowanie mojego człowieczeństwa. Tak bardzo potrzebuję, żeby ktoś podał mi rękę, powiedział: „dobrze, że jesteś”, poświęcił chwilę czasu, był. Tak bardzo chciałbym, żeby człowiek był dla drugiego po prostu człowiekiem. Bezinteresownie. Myślę o ludzkiej przyjaźni. Prawdziwej przyjaźni. Słusznie się mówi, że znaleźć w życiu jednego prawdziwego przyjaciela, to znaleźć prawdziwy skarb. Nie jest to łatwe, zwłaszcza kiedy kocha się za coś, albo dla czegoś. „Najpiękniejsze rzeczy w życiu wcale nie są rzeczami”, czytam na fejsbukowym profilu mojego znajomego. „To ludzie, miejsca, wspomnienia i zdjęcia. To uczucia i chwile, w których się uśmiechasz”. Myślę sobie, że właśnie o to chodzi, że to jest naprawdę coś najpiękniejszego. Móc się uśmiechać dzięki komuś, kto widzi w tobie człowieka. Takie poczucie daje szczęście i wolność, jest siłą motywującą do życia i źródłem wielu dobrych pomysłów. Czy to takie trudne? Nie sądzę. Jednak wymaga bardzo konkretnego działania.

Idąc przed siebie, mijam mnóstwo Łazarzów. Spotykam się z ich głodnym spojrzeniem. Doskonale to czuję, bo jest ono też we mnie. Paradoksalnie jednak często głód ten przykryty jest lękiem. Dlatego współcześni Łazarze zakładają na twarze maski. Uśmiechniętych, beztroskich, twardych, intelektualnie mocnych, samowystarczalnych. Kiedy jednak zostają sam na sam ze sobą, zdejmują je, dotykają swojego prawdziwego oblicza. Czasem wiąże się to ze smutkiem, graniczącym z depresją. Lęk przed byciem sobą, żeby nie być odrzuconym i osamotnionym jeszcze bardziej.

Czy coś mogę zrobić? Oczywiście, że tak! Wyciągnąć rękę, uśmiechnąć się, poświęcić czas, dać poczucie bezpieczeństwa, stworzyć przestrzeń zaufania, wysłuchać, zaakceptować, może nawet przytulić, być. Być człowiekiem. Popatrzeć w oczy tego drugiego, poranionego przez życie i ludzi, osamotnionego i zamkniętego w sobie. Popatrzeć i zobaczyć w nim człowieka. A to będzie początek tego, za czym tak bardzo tęskni Łazarz, prawdziwej i szczerej przyjaźni.

ks. Łukasz Kleczka

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama