Kilka tygodni temu rozpętała się internetowa burza dotycząca tatuaży, które przeżywają swój renesans. Powodem stały się ostrzeżenia mówiące o tym, że tatuaż to „pieczęć szatana” i należy się go wystrzegać jak ognia. Zainteresowała mnie dyskusja na ten temat. Dodatkowym impulsem do podjęcia tematu jest fakt, że kilku moich dobrych przyjaciół ma tatuaże i nie znalazłem w nich póki co śladów zła, wskazujących na to, że za swe wytatuowanie ciała pójdą na potępienie. Zbadano, że około jedna trzecia Polaków jest zainteresowana zrobieniem sobie tatuażu, a co dziesiąty już go ma. Sprawa jest bardzo powszechna na gruncie amerykańskim, gdzie generalnie nie zwraca się na to uwagi. Zawsze jednak są ludzie, którzy mają jakieś „ale”, bywa oczywiście, że całkiem uzasadnione.
Przeciwnicy tatuaży z upodobaniem cytują biblijny fragment Księgi Kapłańskiej (19,28), który mówi jednoznacznie: „Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym. Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan”. Zanim jednak przystąpi się do ataku na wytatuowanych, warto zauważyć fakt, o którym wspomina ks. Wojciech Węgrzyniak, z którym zgadzam się w stu procentach, że zakaz ten „wynikał z tego, że tatuowano się na znak przynależności do cudzych bogów, wypisując często ich imiona(…). Dzisiaj, jeśli tatuaż nie ma charakteru antyreligijnego nie jest grzechem, tak jak nie jest grzechem golenie włosów po bokach brody (Kpł 19,27) czy wiele innych biblijnych zasad". Jednak mimo mądrych uzasadnień księdza-biblisty, batalia się nie kończy. Moralna ocena tatuaży idzie dalej.
Będąc dzieckiem zobaczyłem na ramionach mojego wujka, który wrócił z wojska, nieporadnie wykonane niebieskie obrazki, przedstawiające twarze kobiet. Dowiedziałem się, że to jest brzydka sprawa, że zrobienie takich obrazków jest okaleczeniem ciała na zawsze i że w ogóle nie ma co dłużej się nad tym zastanawiać. Zło w czystej postaci. No i jeszcze, że takie obrazki to znak recydywy. W czasie studiów teologicznych dotarło do mnie, że „znak”, z języka greckiego „stygmat”, wypalano na plecach niewolników, którzy należeli do swojego pana. W podobny sposób znaczono więźniów. Dzisiaj, przyglądając się niektórym tatuażom, prawdziwym dziełom sztuki, mam przekonanie, że dla pewnej grupy ludzi są one elementem estetycznym ozdobienia swojego ciała, podobnie jak kolczyki, fryzura i jeszcze wiele innych elementów, tyle że w tym przypadku trwałego. Mój przyjaciel nosi misternie wykonany kolorowy obrazek postaci jednej z popularnych polskich kreskówek. Naprawdę dodaje uroku i synchronizuje z radosną osobowością jego właściciela. Tak, czy inaczej, nie można do kwestii tatuażu podchodzić jednoznacznie.
Zastanawia mnie, dlaczego tak łatwo wszystko wrzuca się często do jednego worka pod tytułem „grzech”. Zapomina się, jak ważne jest indywidualne spojrzenie. Oczywiście z punktu widzenia wiary, grzechem będzie tatuowanie ciała z powodu nieakceptowania i nienawiści do niego. Ludzkie ciało jest święte i należy o nie dbać i kochać. Ludzie nienawidzący swojego ciała, z różnych zresztą powodów, będą chcieli je zmieniać. Tatuowanie symbolami zła, agresywnymi i manifestującymi dokonany właśnie wybór kogoś lub czegoś, co zajmie miejsce Boga, jest grzechem pychy i bałwochwalstwa. Jednak jeśli ktoś, zakochany bardzo w drugiej osobie, postanowi wytatuować sobie jej imię, aby pozostało wypisane na nim na zawsze, czy można go potępiać? Ks. Węgrzyniak dopisuje półżartem: „Nie wiem czy tatuaż z imieniem męża/żony nie byłby lepszym znakiem od obrączki. Mógłby być na ręce, albo nawet na brzuchu, żeby dać do myślenia, gdyby któraś połówka kusiła się na niewierność”. I taka interpretacja faktu wydaje mi się słuszna.
Wiele tatuaży odnosi się wprost do wiary w Boga i religijności w ogóle. Znam kogoś, kto stając się „niewolnikiem Maryi”, wytatuował sobie Jej znak na plecach. Inny nosi tatuaż Matki Bożej z Guadalupe. Jeszcze inny św. Michała Archanioła, krzyż. Jezuita, o. Kramer wytatuował sobie słowa: „Uwiodłeś mnie Panie" (Jer 20,7)” i pisze: „Wiedziałem, że moja relacja z Bogiem jest na takim etapie, o którym pisał Prorok. Czułem się na tyle wolny, by odejść od Boga, a zarazem tak z Nim związany, że nie potrafię. Tekst pojawił się na ręce na znak, że nie ma odwrotu. Nawet gdybym odszedł, to on i On pozostanie ze mną. Pojawiały się sukcesy, porażki, grzechy, słabości, ale świadomość, że On jest, nigdy nie odpadła ode mnie”. Niedawno dopisał jeszcze jedno zdanie, będące streszczeniem jego misji ewangelizacyjnej: „Bóg jest dobry”: „Chcę mieć dla siebie ślad/znak, który będzie mi przypominał o tym, że do końca moich dni Bóg jest i będzie dobry, potrzebuję tego, bo jestem Bożym nędzarzem. Nędzarz (Boży) jest zależny od Boga (całkowicie)”. I znów pytanie, czy można tu mówić o grzechu?
Zatem nie warto wojować zanim nie rozważy się prawdziwych motywów. Nie wolno oceniać i przekreślać nikogo. Nie mamy do tego prawa. Należy oczywiście rozważyć najpierw wszystkie „za” i „przeciw”, także te zdrowotne, estetyczne czy ekonomiczne, zanim ktoś zdecyduje się na tatuaż. Jestem jednak przekonany, że nie można wszystkiego demonizować i traktować jako duchowe zagrożenie. Bo czy jest nim rzeczywiście?
ks. Łukasz Kleczka
fot.Mbragion/pixabay.com
Reklama