W 966 roku książę Mieszko I przyjął chrzest, a z nim jego poddani, wtedy jeszcze zwani Polanami. To był początek historii nowej rzeczywistości, jaką jest Państwo Polskie. W kwietniu minęło 1050 lat od tamtego wydarzenia, które miało miejsce w Poznaniu, na Lednicy, a może w Gnieźnie? Historycy nie są do końca pewni miejsca, co nie zmienia faktu, że chrzest się odbył. Rodzi się pytanie, jakie ma to znaczenie dla nas, żyjących dzisiaj? Czy oprócz rocznicy, którą mniej lub bardziej uroczyście chcemy zorganizować i obchodzić, wnosi to coś w naszą codzienność, także tę emigracyjną?
Bardzo różnie można na to patrzeć. Część z nas zapewne pozostanie obojętna. Trudno wymagać od młodego pokolenia, zwłaszcza urodzonego poza Polską, aby było zainteresowane takimi rocznicami, chyba, że w rodzinie czy szkole mówi się i żyje tym wydarzeniem. W dniu, w którym Mieszko przyjął chrzest, rozpoczęła się nasza polska historia. Niełatwa, burzliwa, często tragiczna i spychana na dalszy plan, czego efektem są na przykład nasze narodowe kompleksy. Mimo wszystko jednak, jako Polacy, nie przestaliśmy być waleczni. Potrafimy walczyć za siebie i za innych. Nawet za najwyższą cenę. Od zawsze ceniliśmy sobie wolność, szukając jej i walcząc o nią. Bóg, wiara, tradycja, honor, Ojczyzna, to są wartości, którymi żyjemy. Czy jednak wciąż tak jest?
Patrząc wstecz, wspominam moją chrześcijańską młodość. Urodzony na początku lat siedemdziesiątych poprzedniego stulecia (jak to zacnie brzmi), wzrastałem i wychowywałem się w tradycyjnych wartościach mojej rodziny. Zawsze powtarzam, że nie rozumiem ludzi, dla których pójście na niedzielną mszę do kościoła jest problemem. Dla mnie nie jest. I wcale nie dlatego, że jestem księdzem, ale dlatego, że w moim domu każda niedziela rozpoczynała się pójściem do kościoła na mszę. Tak po prostu było i jest. Co więcej, do kościoła chodziliśmy na piechotę, pokonując blisko półgodzinny dystans w jedną stronę. Nie zapomnę niektórych księży celebrujących msze i głoszących kazania. Imponowali mi charakterem i osobowością. To byli nietuzinkowi kapłani, dobrze wykształceni, oczytani, ludzie wielkiej kultury. Później dowiadywałem się, jak wiele w swoim dzieciństwie, młodości, a później w latach dojrzałych wycierpieli, za wierność, Bogu, Kościołowi i Ojczyźnie. Uczyłem się też chrześcijaństwa na rekolekcjach oazowych. Było ono głęboko zakorzenione w Biblii. Wartości i honor wyniosłem z rodzinnego domu i środowiska. A później, zwłaszcza po 1989 roku, wszystko zaczęło jakoś tak szybko i intensywnie iść to w górę, to w dół. Nasze polskie chrześcijaństwo było raz pełne tryumfalizmu, innym razem ośmieszane. Był św. Jan Paweł II, czuliśmy się mocni, bo to „nasz papież”. Tylko szkoda wielka, że nie zawsze chcieliśmy go słuchać. Zwłaszcza, gdy przypominał nam Dekalog i jego wymogi. Jakoś wtedy też przeczytałem tekst śp. ks. prof. Kudasiewicza, wybitnego polskiego biblisty, w którym ostrzegał nas, Polaków, przed zachłyśnięciem się wolnością do tego stopnia, że spełni się gorzka ocena naszego społeczeństwa, którą Wyspiański zapisał w „Weselu”: „Miałeś, chamie, złoty róg,/ miałeś, chamie,czapkę z piór:/ czapkę wicher niesie,/ róg huka po lesie,/ ostał ci się ino…”.
Stosunkowo szybko nam poszło z przyjęciem stylu życia bez wartości. Zachłyśnięcie wolnością poprowadziło do swawoli, zwłaszcza w wymiarze moralnym. Chrześcijaństwo stało się przeszkodą w wielu wymiarach życia. Łatwo oddaliliśmy się od Ewangelii, szukając w niej jedynie tego, co wygodne.
1050 lat po polskim chrzcie papież Franciszek mówi do Polaków na Jasnej Górze o Bogu, który „nas zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym”. On „woli prostaczków, którym objawione jest królestwo Boże; oni są wielcy w Jego oczach i na nich patrzy. Otacza ich szczególną miłością, ponieważ sprzeciwiają się pysze tego życia, która pochodzi ze świata. Maluczcy mówią Jego językiem – językiem pokornej miłości, która wyzwala”. Mówi dalej o Bogu, który jest bliski. „Nie chce, żeby się Go lękano jak możnego i dalekiego władcy, nie chce przebywać na tronie w niebie czy w podręcznikach historii, ale pragnie schodzić w nasze codzienne wydarzenia, aby iść z nami”. I w końcu mówi o Bogu, który jest konkretny: „Wasza historia, uformowana przez Ewangelię, Krzyż i wierność Kościołowi, była świadkiem pozytywnego wpływu autentycznej wiary, przekazywanej z rodziny do rodziny, z ojca na syna, a zwłaszcza przez matki i babcie”.
1050 lat temu rozpoczęła się chrystianizacja ziem polskich. Dziś jesteśmy na etapie zaawansowanej dechrystianizacji całej Europy, zastanawiając się gorączkowo, czemu tak łatwo islam przenika w nasze społeczeństwo, a z nim obca kultura. Czemu? Bo boimy się być wierni temu, co miało miejsce 1050 lat temu, a nawet przechodzimy obok tego obojętnie. Może też po to jest ta rocznica, by mieć odwagę zawrócić i wrócić, do wartości, które może nie zawsze są łatwe, to jednak są bezpiecznym kierunkiem i prowadzą ku rozwojowi.
ks. Łukasz Kleczka
Na zdjęciu: Mieszko bierze chrzest. Sgraffito na ścianie rezydencji biskupów pomocniczych położonej w pobliżu pomnika Bolesława Chrobrego, Gniezno fot.Aung/Wikipedia
Reklama