W sobotę rano wyszedłem z domu, przede mną ściana deszczu. Aż jęknąłem. Co to będzie? Przecież taki deszcz odstraszy ludzi od pielgrzymki, zagasi entuzjazm. Nie tracąc jednak nadziei zbliżaliśmy się do kościoła świętego Michała, na południu Chicago. Witając ludzi, pogratulowałem odwagi. Pomimo pogodowych zawirowań, nie zniechęcili się. Są. Idą. I nie zawiodłem się, gdyż dwa pielgrzymkowe dni przebiegły przy pięknej, sprzyjającej pogodzie.
Za nami 29. Piesza Polonijna Pielgrzymka z Chicago do Merrillville. Odbieram liczne telefony, ludzie dzielą się swoimi odczuciami. To jest dla mnie najlepszy wymiernik tego, czym ten czas jest dla idących w pielgrzymce. Na Facebooku coraz więcej zdjeć i filmików. Jest na co patrzeć. Twarze ludzi świadczą o tym, co przeżywają w środku. Wiele z tych ujęć to prawdziwe dzieła sztuki, pokazujące człowieka jakim jest naprawdę, bez maski. Po policzkach wielu, młodych i starych, płyną łzy. To także świadectwo historii ludzkich, bardzo różnych i intymnych. Pielgrzymka to nie tylko dwa dni marszu. To nie jest forma parady. To bardzo szczególne i osobiste doświadczenie.
Idę z samego przodu. Za mną dziesiątki wózków z najmłodszymi uczestnikami pielgrzymki. Raz po raz podchodzi ktoś, żeby wyspowiadać się, albo po prostu pogadać. Mam świadomość, że za mną idzie siedem tysięcy ludzi. Czuję z nimi duchową więź. Na postoju podchodzą moi uczniowie z rodzicami, rodzina, która przyjechała z Teksasu, grupka z Kanady. Ludzie, którzy postawili sobie za cel, by pójść w pielgrzymce, bo ona ich napełnia duchową treścią, której na co dzień są głodni . Słyszę energiczny głos i przyśpiewki księdza Pawła. Mój młodszy współbrat przyleciał z Krakowa. Nie szczędzi głosu. Daje z siebie wszystko, a przecież jeszcze wczoraj przygotowywał obiad dla kilku tysięcy ludzi. Idący w pielgrzymce czują ten klimat i energię. Śpiewają, tańczą, cieszą się. Potrzebujemy być razem. Na co dzień często tego nie doświadczamy. Stąd ta eksplozja radości. Właściwie każdy może znaleźć coś dla siebie. Każdy, bez wyjątku. Nawet jeśli znajduje się w trudnym momencie życia, na zakręcie albo wręcz na dnie. Myślę, że to dlatego, że taki jest nasz Bóg. On nie ocenia. On kocha. Dla niego człowiek jest człowiekiem, kimś kogo stworzył i stwarza. A kiedy trzeba, podnosi go i niesie.
Wieczorna msza w Munster jest po angielsku. Są tacy, którzy przychodzą do mnie z pretensjami. Nie dociera do nich, niestety, że tu jest Ameryka i że młodzi, polonijne dzieciaki, komunikują się po angielsku. Cieszy mnie, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Cieszy mnie, że nasza pielgrzymka jest dla wszystkich. W Merrillville zaś czeka na pielgrzymów duchowa uczta mszy i kazania biskupa Józefa Zawitkowskiego. To z kolei coś dla starszych, albo dla tych, którzy dobrze rozumieją język i historię ojczystą. Literacki kunszt kazania, liczne nawiązania do historii, patriotyzm i przywołanie zwyczajności życia w Polsce, którą wielu zapamiętało wyjeżdżając na emigrację powodują, że zmęczony tłum słucha ze wzruszeniem. Ktoś mi powiedział, że przypomniał mu się jego rodzinny dom i rodzice, i nie wytrzymał, rozpłakał się jak dziecko. Niesamowite to wszystko dla mnie. Otwartość ludzi i ich wdzięczność. Dodatkowo ujęła wszystkich bezpośredniość biskupa Józefa. Każdego obejmuje, jak dobry ojciec czy dziadek, pytając o to, jak ten ktoś się czuje. “Czy nie taki właśnie był Chrystus?”, ktoś zadaje mi takie pytanie. “Taki!”, odpowiadam. I dlatego jestem i chcę być chrześcijaninem.
Jest jeszcze coś. Dzięki Uli, robiącej transmisję na żywo, w pielgrzymce uczestniczą także setki ludzi z Polski i innych zakątków świata. Piszą, że przez dwa pielgrzymkowe dni bez przerwy mają włączoną transmisję. Moi rodzice poszli spać o pierwszej nad ranem czasu polskiego, kiedy skończyła się msza. Wielu zrobiło podobnie. Mam świadomość tego, że jesteśmy blisko z naszymi, żyjącymi daleko stąd. Jesteśmy tu razem.
Polonijna pielgrzymka to fenomen. Z roku na rok coraz liczniejszejsza. To czas, który wyzwala w ludziach najzwyklejsze uczucia miłości i braterstwa, których często brakuje na co dzień. Jestem świadomy, że kto przeżył tę pielgrzymkę raz, czeka na następną. Piotrek z Detroit napisał, że pomimo tego, iż dopiero co wrócił ze Światowych Dni Młodzieży, to czuje jakąś pustkę i smutek, że nie idzie w tym roku do Merrillville. Ma 18 lat, a już tak to czuje. Pielgrzymka do Merrillville jest dla mnie doświadczeniem piękna. Pielgrzymi, z którymi jestem i którym służę, dają mi siłę. To piękno jest w nas. Ono zaraża i jest czymś więcej niż wszelkie podziały i oceny. Jest moc! A ja czuję się szczęśliwy i już czekam na przyszłoroczną pielgrzymkę.
ks. Łukasz Kleczka
fot.Artur Partyka
Reklama