"Na Varshavu!?", czyli Bogdan Pukszta o protestujących "oburzonych"
Gdy przeczytałem niedawno w tytule artykułu, że „Ameryka popiera Occupy Wall Street,” pomyślałem sobie, ‘Really?!’ To przecież podobnie jakby ktoś w kontekście rezultatów niedawnych wyborów parlamentarnych w Polsce napisał, skrótowo, że Polonia popiera tylko PiS. Albo, że cała Polska Palikotem stoi.
- 10/18/2011 06:44 PM
O protestujących poprzez tzw. okupację Wall Street ostatnio dużo w mediach i czuję się trochę jakbym podążał za nagłą modą dokładając do tego medialnego szumu. Ale gdy przeczytałem niedawno w tytule artykułu, że „Ameryka popiera Occupy Wall Street,” pomyślałem sobie, ‘Really?!’ To przecież podobnie jakby ktoś w kontekście rezultatów niedawnych wyborów parlamentarnych w Polsce napisał, skrótowo, że Polonia popiera tylko PiS. Albo, że cała Polska Palikotem stoi.
A przecież we wszystkich tych trzech przypadkach mamy do czynienia ze stosunkowo niewielkim segmentem całego społeczeństwa, który demonstruje swoje (a może czasami czyjeś inne) preferencje głosując tak czy inaczej lub okupując niektóre parki czy ulice. Nadal jeszcze mamy do tego prawo. I pewnie bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że „Ameryka popiera prawo do (protestu) Occupy Wall Street.”
Ponieważ brak wzrostu gospodarczego, zastój na wielu rynkach, a nawet ich kurczenie się to najważniejszy teraz problem, dobrze że protestujący na Wall Street i w innych miejscach przypominają o konieczności polepszenia sytuacji. Szkoda tylko, że ich protest jest wybiorczy, jednostronny i coraz bardziej jest ewidentne, że politycznie wykorzystany będzie przez i nawet stanie się częścią strategii, jednej tylko partii, która starać się będzie utrzymać władzę. Stało się to ewidentne, gdy protestujący zaczęli wybierać adresy rezydencji, pod które chadzają by demonstrować swój sprzeciw przeciw bogatym.
Bo na razie jeszcze nie demonstrowali przed domami związkowych bossów i ich kolesiów, którzy dzięki ‘kreatywnym’ stażom na stanowiskach administracji publicznej na (wczesnej często) emeryturze pobierać będą podwójne czasami sześciocyfrowe pensje, kilkakrotnie większe niż przeciętne wynagrodzenie w sektorze prywatnym przeciętnego pracownika w sile wieku.
Nie będą też pewnie protestować przed domami prezydentów uczelni, wśród których nawet w tych trudnych latach przybywa nowych milionerów, więcej niż np. w Europie we wszystkich sektorach. I dzieje się tak w dużym stopniu dzięki pieniądzom podatników, które zasilają uczelniane budżety federalnymi i stanowymi stypendiami i gwarantowanymi przez rząd studenckimi pożyczkami.
Nie pójdą też protestować przed rezydencjami najbogatszych z sektora filmowego, medialnego, rozrywki i mody. To im przecież przeważnie udaje się mówić podobnym językiem. A tak na marginesie, to oni przychodzą mi na myśl, gdy przypomina mi się wiersz Alexandra Pope, zaczynający się od ‘A little learning is a dangerous thing (…).’
I na pewno nie pójdą protestować pod domem Geroge’a Sorosa. I głównie dlatego, gdy widzę lub słyszę wzmianki o ‘okupantach z Wall Street,’ od ubiegłego piątku (premiera „1920. Bitwa Warszawska” w Chicago), w trójwymiarowy sposób, kojarzy mi się to z obrazem bolszewickich mas, w wielkim proteście i pod wodza Leninów, Stalinów, Trotskich, Tuchaczewskich i innych maszerujących na Warszawę by zasiać sprawiedliwość i równość poprzez odebranie bogactwa ‘pahnomh Pohlyakhom.’
Bogdan Pukszta, 10/18/11
Reklama