Mija właśnie pięć lat od dnia, w którym po szczęśliwym wylądowaniu na lotnisku O’Hare wyruszyłem w zupełnie nieznany mi świat. Nie miałem wcześniej swoich „american dreams”, przyjąłem jednak postawę, że pójdę wszędzie tam, gdzie mnie poślą. Jak do tej pory udaje mi się realizować ten zamiar. Życie jest wtedy prawdziwą przygodą, a smak niepewności nie tylko stałym towarzyszem drogi, ale także czymś, co często podkręca emocje. Jadąc I-294, zatrzymywani raz po raz w korku, po jakiejś godzinie przejechaliśmy granicę stanu Indiana z okazałym tytułem: „Crossroads of America”. Zamieszkałem więc na skrzyżowaniu lub rozdrożu, czy rozstaju dróg. Angielski wyraz „crossroads” jest odpowiednikiem wszystkich trzech. Nie jest to dla mnie jakiś przypadkowy symbol. To raczej obraz rzeczywistości, której raz po raz każdy w życiu doświadcza. Domaga się ona wyborów, jaką drogą iść dalej i która jest moja.
Najpierw skrzyżowanie. Jednym z bardzo popularnych znaków drogowych w Stanach jest: „STOP”. Ustawiony z wszystkich kierunków skrzyżowania oznacza, że trzeba się zatrzymać. W życiu jest dokładnie tak samo. Dochodząc do skrzyżowania, trzeba przystanąć. Popatrzeć, pomyśleć i zdecydować się, w którym kierunku dalej iść. Skrzyżowanie jest na planie krzyża. Biskup poeta Józef Zawitkowski z Łowicza mówił kiedyś w kazaniu o tym, że „miłość krzyżem się mierzy (…), chrześcijaństwo krzyżem się mierzy (…), wolność krzyżami się mierzy (…) i nadzieję krzyżem się mierzy”. Zapamiętałem to kazanie, choć słyszałem je dokładnie trzydzieści lat temu. Zrobiło na mnie wrażenie. Nie rozumiałem go wtedy do końca, byłem na to za młody, ale dziś, po latach już wiem, że całe „życie człowieka krzyżem się mierzy” oraz że dzięki temu życie może być i jest bardziej wartościowe. Nie wyobrażam sobie życia jako nieustannej wędrówki po autostradzie. Byłoby bardzo nudne i nużące. Trzeba by wtedy je jakoś urozmaicać, a to bywa przyczyną wypadków i nieszczęść. Dlatego osobiście wolę „od stopa do stopa”, z zatrzymaniem się i pomyśleniem, zawsze jednak konsekwentnie, do przodu. Jeszcze jedna myśl z kazania Zawitkowskiego: „Quo vadis, Domine? (dokąd idziesz, Panie?) Idę na ziemię, aby jeszcze raz była odkupiona. Rozumiesz, co to znaczy? Nie wolno uciekać przed ukrzyżowaniem. Tu mam być ukrzyżowany, aby ocalić tę ziemię. Jeśli boisz się krzyża, to uciekaj stąd tam, gdzie łatwiej żyć”. Tylko czy ta ucieczka się opłaca? Czy nie będzie drogą w kierunku bezsensu? Czy łatwe i komfortowe życie oznacza, że będzie ono piękne i wartościowe? Mam wrażenie, że jest to bardzo samotne życie i bez smaku.
Teraz rozdroże, rozstaje. Raz po raz wraca do mnie stara piosenka Ryszarda Rynkowskiego i zespołu VOX, której słowa oddają doskonale, na czym polega to wędrowanie: „Los cię w drogę pchnął /I ukradkiem drwiąc się śmiał, /Bo nadzieję dając ci/Fałszywy klejnot dał./A ty idąc w świat /Patrzysz w klejnot ten co dnia/ hociaż rozpacz już od lat/Wyziera z jego dna (co dnia)”. Prawdziwe, ale smutne. Czy nadzieja jest „fałszywym klejnotem”? Raczej inspiracją do tego, by żyć, czasami pomimo różnych historii.
Idąc więc swoją drogą, zatrzymałem się przy rozstaju. Zamieszkałem tu. Moje osobiste pytania, rozterki, sukcesy mieszające się z porażkami, zawody i inspiracje. Wszystko to jest dla mnie ważne, nie chcę o tym zapominać, uciekać przed tym. Chcę żyć świadomie, przeżywając życie w pełni, starając się nie poddawać rwącym prądom. To miejsce z lekcjami, które ciągle przerabiam na sobie, stało się punktem spotykania ludzi, ich historii, dotykania zranień i krzywd, cierpienia i niezgody na siebie, na życie i świat. Próbując wyhamowywać z nimi i nakierowując na to, by zaczęli w końcu wsłuchiwać się w siebie. Młodzi i starzy, zdrowi i chorzy, z pokręconymi życiorysami, zdradzani, piętnowani przez innych, leżący i przywaleni ciężarem uzależnień. My, ludzie naszego czasu.
Doskonale wiem, że potrzebujemy nadziei, optymizmu i miłości. Potrzebujemy serdecznych przyjaźni i wsparcia, że nie ma się co łamać, trzeba iść do przodu. Konsekwentnie, smakując życie nawet, jeśli czasem jest gorzkie. Mimo wszystko jestem przekonany, że trzeba budzić w sobie nadzieję, zacząć żyć, otwierając się na to, że nie jestem sam, że może bardzo blisko mnie jest ktoś, komu na mnie zależy i ktoś, na kim mnie może zależeć. „Na rozstaju dróg – śpiewał Rynkowski – gdzie przydrożny Chrystus stał/Zapytałeś dokąd iść/ Frasobliwą minę miał (...)”.
Żyję przy amerykańskim rozstaju dróg już albo dopiero pięć lat. W tym czasie tysiące ludzi przeszło i przechodzi przez to skrzyżowanie. Jedni się zatrzymują, inni nie respektując znaków, prują do przodu. To miejsce uczy mnie, że nie trzeba się bać skrzyżowań, zatrzymywania się, refleksji. Nie trzeba się bać wyciągniętej ręki, ani proszenia samemu o radę i pomoc. To skrzyżowanie uczy mnie też, że nie trzeba się bać miłości, bo ona jest siłą napędową na dalszą drogę.
Reklama