Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 9 października 2024 19:18
Reklama KD Market

O intuicji Santosa, przełamaniu polskiej niemocy i drugoplanowej sile



Z Jerzym Engelem, byłym selekcjonerem reprezentacji Polski, rozmawia Dariusz Cisowski

Dariusz Cisowski: Kogo pan widział na fotelu mistrza Europy przed rozpoczęciem turnieju?

Jerzy Engel: Moim faworytem była Hiszpania. Nie sądziłem jednak, że mają aż tak duże problemy wewnątrz zespołu. Myślałem, że trener Vicente del Bosque będzie w stanie nad nimi zapanować i okiełznać niektórych graczy, przede wszystkim Ikera Casilliasa i Cesca Fabregasa. Okazało się jednak, że nie miał aż tak dużego autorytetu u piłkarzy, odnosiło się wrażenie, że traci nad zespołem kontrolę, że górę wzięły ambicje personalne, a interes drużyny pozostał w tyle.

Wygrała Portugalia, która wyszła z grupy z trzeciego miejsca, a później szczęśliwie pokonała Chorwację i Polskę.

– Kibicowałem Portugalii. Zawsze sobie ceniłem techniczną piłkę, a ona w wykonaniu tego zespołu jest na bardzo wysokim poziomie. Zespół fantastycznie prowadzony przez Fernando Santosa. Cały czas patrzył, jak pomóc zespołowi, zmieniał styl, dopasowując go do sytuacji na boisku. To było szczególnie widoczne w meczu finałowym. Dokonywał z wielką intuicją zmian zawodników. W pewnym momencie wycofał znakomicie spisującego się Renato Sanchesa. Wprowadził Edera, który zdobył bramkę. W całym turnieju dał szansę wszystkim. To się opłaciło. Portugalia, na którą przed mistrzostwami niewielu stawiało, powróciła ze złotym medalem.

Niektórzy twierdzą, że mistrzostwo Europy zdobył jeden ze słabszych zespołów turnieju, grający brzydko, zachowawczo, nastawiony na grę defensywną, liczący na to, że któryś z kontrataków się powiedzie i zapewni zwycięstwo.

– Absolutnie nie zgadzam się z tym, że wygrał zespół słaby. Jest to typowe szukanie dziury w całym. No i co z tego, że Portugalia wygrała tylko raz w regulaminowym czasie. Mają taki zespół i taki styl. Przecież każdy dałby wszystko, żeby posiadać coś takiego, co w konsekwencji zapewnia złoty medal. To był jej sposób na wygrywanie meczów. Na tym polega wielkość drużyny. Nie przegrali z nikim, a przecież tylko taki zdobywa mistrzostwo.

Wydawało się, że Francja w finale będzie miała więcej argumentów, a przede wszystkim więcej indywidualności. Czy jej porażka była słabością dnia, brakiem szczęścia, a może po prostu nie wytrzymała ciśnienia?

– W finale spotkały się dwa wyrównane zespoły. Gdyby Andre Gignac nie trafił w słupek, to pewnie Francja cieszyłaby się ze zwycięstwa, ale czy to byłoby sprawiedliwe? Gospodarze w całym turnieju byli zespołem bezbarwnym. Z wyjątkiem pierwszej połowy z Islandią wszystkie ich pozostałe spotkania były nijakie, bez wyrazu. Szczęście, że w poszczególnych meczach zawsze ktoś się wybijał ponad przeciętność. Raz był to Dimitri Payet, innym razem Moussa Sissoko, w spotkaniu z Niemcami bramkarz Hugo Lloris i Antoine Griezmann. Oni pchali Francję do przodu. Jednak to nie był wielki zespół, o czym świadczy to, że nie dał rady Portugalii grającej od 25 minuty bez swojego lidera. Nie stanowili monolitu, trener Didier Deschamps wprawdzie próbował to poukładać, ale widać było, że wciąż czegoś w tym zespole brakowało.

Mówiąc o objawieniach turnieju, jednym tchem wymienia się Walię i Islandię.

– Bo tak istotnie było. Dzięki rozszerzeniu formuły mistrzostw w ćwierćfinale mieliśmy reprezentacje, które do tej pory można było określać piłkarskim Kopciuszkiem. Reforma Michela Platiniego dała szansę zaistnienia takim zespołom jak Walia, Islandia. One najbardziej przysłużyły się promocji piłki nożnej. We Francji nie było zespołów wybitnych, wszystkie były podobne, każdy walczył ze sobą jak równy z równym. Słowo faworyt na tych mistrzostwach przestało istnieć. Przecież Walia, gdyby w półfinale grała z obrońcą Benem Daviesem oraz liderem drugiej linii Aaronem Ramseyem, to kto wie, czy nie byłaby w stanie awansować do finału, w którym przecież wcale nie musiała przegrać.

O Hiszpanii, której tym razem nie wyszło, już było. Kto jeszcze rozczarował, nie wykorzystał swojej szansy?

– Najbardziej zawiodła Anglia. W eliminacjach do mistrzostw nie przegrała żadnego meczu. Miała młody, utalentowany zespół. Wydawało się, że zawojują Europą i polegli z Islandią, wprawiając swoich kibiców w prawdziwą rozpacz. Niedosyt mają na pewno Włosi, ale jak nie wykorzystuje się tylu karnych w meczu ćwierćfinałowym z Niemcami, to pretensje można mieć tylko i wyłącznie do siebie. Na pewno więcej do zaoferowania powinni mieć Belgowie, ale trafili na fantastycznie tego dnia dysponowaną Walię.

Odnosiło się wrażenie, że w wielu meczach oglądamy męczarnie gwiazd, które nie cieszą się grą w piłkę, lecz walczą ze swoimi słabościami.

– Najwybitniejsi gracze byli zmęczeni. Dlatego mieli szansę zaistnieć piłkarze drugoplanowi i wykorzystali ją w sposób znakomity. Na nich nikt nie liczył, mało kto na nich stawiał, a przecież to oni w wielu meczach decydowali o zwycięstwie. Wzrosła też rola gry zespołowej. Kolektyw na tych mistrzostwach był mocno akcentowany.

Mówiąc o indywidualnościach, najczęściej wymieniany był Antoine Griezmann.

– On został królem strzelców, ale absolutnie nie można powiedzieć, że był najlepszym piłkarzem mistrzostw. Z jednago powodu, takiego po prostu zabrakło. Taki nie zaistniał. To były pierwsze mistrzostwa Europy, których największą indywidualnością był trener. Fernando Santos był jedyną gwiazdą. Ona świeciła najjaśniej. Absolutnie, bez najmniejszych wątpliwości.

Dawno Polska nie miała tak dobrego zespołu, tak dużo w nim indywidualności. Pozostawiliśmy po sobie dobre wrażenie, ale mimo wszystko szkoda, że szansa zrobienia historycznego wyniku umknęła sprzed nosa.

– Na trzech ostatnich wielkich turniejach, w których braliśmy udział, nie mogliśmy się przebić. Wracaliśmy do domu po rozegraniu trzech grupowych meczów. Teraz zagraliśmy pięć i to jest kolosalny sukces. Wykorzystaliśmy swoją szansę. Udowodniliśmy, że jesteśmy jedną z najlepszych drużyn w Europie. Pokazaliśmy, że mamy zespół, a w nim gwiazdy jak Lewandowski, Krychowiak, Błaszczykowski, Piszczek, Glik, Fabiański. Oni stanowią o sile tej reprezentacji. Jesteśmy drużyną na wznoszącej fali, w przeciwieństwie do innych reprezentacji, opartych na zawodnikach wiekowych, które już powoli schodzą z piedestału i muszą odnawiać swoje generacje. My natomiast mamy zespół cały czas idący do góry. A czy można było osiągnąć więcej i wygrać z Portugalią, czym otworzylibyśmy sobie drogę, być może do finału, a kto wie, nawet mistrzostwa Europy? Pewnie tak. Może za mało było doświadczenia, może za bardzo uwierzyliśmy w to, że wygramy w rzutach karnych, może przy stanie 1:0 trzeba było postawić wszystko na jedną szalę i spróbować zdobyć drugą bramkę, może zabrakło ułańskiej szarży. Jest to jednak tylko gdybanie. Nie powinniśmy czuć żadnego niedosytu, wręcz przeciwnie powinniśmy się cieszyć z tego, że przełamaliśmy niemoc, w której nasza reprezentacja tak długo tkwiła.

Co pan najbardziej zapamięta z tych mistrzostw?

– Finał, a w nim bardzo brzydki faul na Cristianie Ronaldo. W takim meczu nie eliminuje się z tak dużą porcją świadomości kogoś, kto jest liderem przeciwnika. To było absolutnie nie fair i niedopuszczalne. Będę pamiętał także zespoły teoretycznie słabsze, na które nikt nie stawiał. Ich fantastyczną motywację do tego, by odnieść sukces. I odniosły. Pokazały swoją moc. To było prawdziwe piękno futbolu.

Dziękuję za rozmowę.

 

Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama