Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 9 października 2024 17:20
Reklama KD Market

Ekstraklasa piłkarska - beniaminek lepszy od Lechii. Bez bramek we Wrocławiu



W inauguracyjnym meczu piłkarskiej ekstraklasy Wisła Płock pokonała Lechię Gdańsk 2:1. W drugim piątkowym meczu Śląsk Wrocław na własnym boisku bezbramkowo zremisował z Lechem Poznań.

Dla beniaminka, Wisły Płock, to pierwszy mecz po dziewięciu latach w ekstraklasie. Przed meczem trener Marcin Kaczmarek zapewniał, że ma dobrze rozpracowaną drużynę gości i tylko od piłkarzy zależy, czy zdołają nawiązać równą walkę z zespołem, który ma zamiar walczyć o tytuł mistrza Polski.

Pierwszy kwadrans spotkania to sprawdzanie, na ile można sobie pozwolić i walka o każdy metr boiska. Z tej rozgrywki zwycięsko wyszli goście - w 15. minucie, po dośrodkowaniu Sławomira Peszki, głową uderzył tuż przy słupku Marco Paixao. Gospodarze odpowiedzieli w 23 min. Rzut wolny wykonał Dominik Furman, a piłka poszybowała wprost do Przemysława Szymińskiego, który wpakował ją do bramki.

Do końca pierwszej połowy więcej okazji do zdobycia goli mieli gospodarze, ale najlepszą obroną popisał się w 39. min Seweryn Kiełpin, który obronił strzał głową Marco Paixao. Tuż przed przerwą, Cezary Stefańczyk podał do Arkadiusza Recy, ten źle przyjął piłkę, na prawą, a nie lewą nogę i posłał piłkę obok słupka.

Szansę na podwyższenie wyniku tuż po rozpoczęciu drugiej połowy miał w 47. min Arkadiusz Reca, który przeszedł z piłką przez całe boisko i mocno zagroził bramce Lechitów. Od tego momentu Lechia zaczęła dominować na boisku, zepchnęła gospodarzy do defensywy i raz za razem atakowała bramkę Kiełpina.

Po dwóch kwadransach drugiej połowy, Wisła zaatakowała, a w ostatniej chwili po akcji płocczan, ręką zagrał Jakub Wawrzyniak. Sędzia podyktował rzut karny, który pięknym technicznym strzałem zamienił w gola Dominik Furman.

To wyraźnie dodało pewności siebie drużynie gospodarzy, która wyszła ze swojej połowy i zaczęła atakować na polu karnym przyjezdnych. Mimo kilku akcji, wynik się już nie zmienił.

We Wrocławiu już w pierwszej minucie Lech stworzył bramkową sytuację. Po nieudanej pułapce ofsajdowej Dariusz Formella dośrodkował do wbiegającego w pole karne Marcina Robaka i Mariusz Pawełek z dużymi problemami zdołał zatrzymać piłkę tuż przed linią bramkową. Nie była to jednak zapowiedź wielu sytuacji bramkowych, bo później przez ponad pół godziny gra toczyła się głównie w środku pola. Oba zespoły podchodziły wysokim pressingiem pod rywala i trudno było wymienić kilka dokładnych podań.

Dopiero przed przerwą zaczęło się coś dziać w polach karnych. Najpierw po kontrataku w idealnej sytuacji znalazł się Nicki Nielsen, ale trafił tylko w słupek. Po chwili piłka wróciła znowu w pole karne Śląska i ponownie szczęście było przy gospodarzach, bo Robak minimalnie chybił.

W odpowiedzi pełniący rolę napastnika Ryota Morioka wyprowadził kontratak, ale został zatrzymany przez Paulusa Arajuuriego. Piłka trafiła jednak pod nogi nadbiegającego Petra Grajciara, a ten zdecydował się od razu na strzał i fatalnie przestrzelił. Kilka chwil później Łukasz Madej znalazł się w narożnika pola karnego. Ponieważ żaden z obrońców Lecha nie kwapił się do zaatakowania go, zdecydował się na techniczne uderzenie i goście tylko fantastycznej paradzie Jasmina Burica zawdzięczali, że nie stracili w tej akcji gola.

Drugą połowę lepiej zaczął Śląsk. Najpierw Morioka strzelał zza pola karnego i minimalnie chybił. Chwilę później w idealnej sytuacji znalazł się Grajciar. Słowak jednak fatalnie skiksował i tak uderzył z kilku metrów, że zamiast trafić w bramkę posłał piłkę na aut.

Później kibice oglądali to samo, co w pierwszej połowie – gra toczyła się głównie w środku pola, składnych akcji było niewiele, a obie drużyny starały się przede wszystkim nie stracić gola. Ponieważ obie ekipy dobrze ustawiały się w defensywie i ciężko się było przedrzeć w pole karne, zawodnicy szukali szans w strzałach z dystansu, ale piłki przeważnie latały w trybuny.

Dopiero w samej końcówce oba zespoły miały po jednej szansie na gola. Najpierw Dawid Kownacki źle trafił w piłkę w polu karnym, a w odpowiedzi Mirioka uderzył z osiemnastu metrów i Buric musiał ratować swoją drużynę. Kilka chwil później sędzia gwizdnął po raz ostatni.

(PAP)

Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama