Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 17:51
Reklama KD Market

Totalna obsuwa

Czołówki krajowych serwisów zdominowały negocjacje między rządem a Komisją Europejską w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Prawdziwą, naprawdę ważną wiadomością nie jest, wbrew temu co wybija się w hedlajnach i tytułach, że zdaniem kogoś kompromis jest już bardzo blisko, a zdaniem kogoś innego nieco dalej. Prawdziwym „niusem” jest to, że rząd Polski negocjuje kompromis w sporze o Trybunał Konstytucyjny nie ze Schetyną i Petru, tylko z komisarzem Timmermansem.

To oczywiście logiczna konsekwencja polityki liderów Platformy i Nowoczesnej, którzy pod dyktando michnikowszczyzny ogłosili, że „z ludźmi którzy łamią konstytucję i niszczą demokrację nie może być kompromisu” i  wstępnym warunkiem jakichkolwiek rozmów jest bezwarunkowa kapitulacja PiS, czym odrzucili politykę na rzecz organizowania rokoszu: wyprowadzania na ulice zrewoltowanych tłumów i inspirowania oświadczeń samorządów kontrolowanych przez siebie miast oraz korporacji zawodowych o wymówieniu posłuszeństwa rządowi i uchwałom obecnego Sejmu.

Tłumy nie zebrały się aż takie, żeby zrobić oczekiwane wrażenie, oświadczenia rad miast, sędziów czy uczelnianych rad wydziałów też państwem nie wstrząsnęły, a tymczasem – natura próżni nie toleruje – rolę opozycji jako adwersarza w sporze o Trybunał przejął komisarz Timmermans. Co istotne, adwersarza racjonalnego, a więc takiego, który chce coś konkretnego ugrać, a nie tylko za wszelką cenę podtrzymać emocjonalny paroksyzm, w jakim znajdują się wrogowie PiS.

Co ma do ugrania Komisja? Przede wszystkim, wyjście z tego sporu z twarzą. Może to kogoś zdziwi, ale do eurokratów wyraźnie dotarło, że zabrali się do dyscyplinowania kraju członkowskiego dość pochopnie – jak się okazało, bez żadnych fachowych ekspertyz, ani dotyczących tego, czy nigdy wcześniej nie stosowana procedura „kontroli praworządności” ma w tym wypadku prawne podstawy, ani co się naprawdę dzieje w Polsce. Pytani o to, brukselscy urzędnicy kręcili, aż w końcu przyznali, że Komisja bazowała na „ogólnodostępnej wiedzy” z mediów, a jak się ona miała do rzeczywistości – wiadomo. Eurokraci uwierzyli, że w sprawie nie ma żadnych wątpliwości, za postępowaniem prezydenta i rządu nie stoją żadne merytoryczne racje, a przede wszystkim, że całe polskie społeczeństwo burzy się przeciwko PiS i maszeruje z KOD-em. Słowem, eurokraci uwierzyli w łatwą, radosną wojenkę, którą szybko wygrają, pokazując, kto tu, w Europie, rządzi.

Tymczasem, jak to jest z radosnymi wojenkami, okazało się, że sprawa nie jest taka łatwa, PiS ma wśród Polaków większe poparcie niż opozycja, która wciągnęła Unię w tę drakę, co więcej, że to poparcie wskutek zaangażowania Komisji i Parlamentu Europejskiego jeszcze rośnie. Perspektywa nałożenia na Polskę realnych kar jest wątpliwa, prędzej może się stać, że przy jej próbie dojdzie do wizerunkowego buntu państw regionu.

Polski rząd też chce się ze sporu wyplątać, więc interesy są tu zbieżne. Nawet jeśli PiS ustąpi, to już i tak wygrał. Od zawsze starał się wszak zbudować narrację, że w Polsce są tylko dwie partie: oni, partia polska, i mająca różne nazwy partia niepolska, z jednej strony „brukselska targowica”, z drugiej agenci Putina, na których propaganda Kaczyńskiego usilnie stara się wykreować Kukiza i Korwina. W części dotyczącej PO i Nowoczesnej narracja ta została właśnie w oczach wyborców udowodniona: zabiegami o zagraniczną interwencję sprowadziły się one do roli podobnej, jak separatyści z Donbasu – nie ma z nimi co negocjować, negocjuje się z Putinem. Kiedy Timmermans przyjmie kompromis, PO i Nowoczesna nie ośmielą się przecież go odrzucić.

Tak oto zasada „totalnej opozycji”, czyli aby na złość Kaczyńskiemu i ani kroku w tył, doprowadziła obóz antypisu do totalnej obsuwy.

Rafał A. Ziemkiewicz

fot.Leszek Szymanski/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama