Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 17:51
Reklama KD Market

Delegat z ramienia

Po raz pierwszy w życiu zostałem „delegatem z ramienia”. Lubię nowości, zwykle nie przeraża mnie zmiana, pomyślałem zatem „a co mi tam” i poszedłem na wybory władz Kongresu Polonii Amerykańskiej wydziału Illinois. Wcześniej zjadłem kanapkę i walnąłem mocną kawę, bywalcy poprzednich edycji uprzedzili mnie bowiem, że wydarzenie lubi się przeciągnąć do późna. Wychodząc z domu usłyszałem życzenia powodzenia oraz sympatyczny przytyk, jakobym lubił ekstremalne doznania i życie na krawędzi. Dotarłem na miejsce z jak najgorszymi oczekiwaniami i wyjątkowo, ta postawa sprawiła, że do końca dotrwałem zachowując pogodę ducha i dobry humor.

Nie zamierzam w tym krótkim tekście wyżywać się na KPA, to nieetyczne, w świecie moich wartości nie kopie się leżącego ani nie wyśmiewa cudzego nieszczęścia. Skupię się zatem na pozytywach i propozycjach zmian na lepsze. Zaczęło się pompatycznie, od odśpiewania „Roty”. Rozumiem, że wypływa to z tradycji organizacji. Czepiam się, ale „nie rzucim ziemi skąd nasz ród” brzmi mało wiarygodnie w ustach przedstawicieli chicagowskiej Polonii, którzy ziemię skąd nasz ród rzucili najczęściej wiele lat temu, niejednokrotnie bez większego żalu. Nie broni się też piękna fraza Konopnickiej „nie damy pogrześć mowy”, ponieważ wielu kandydatów i delegatów dokładnie to zrobiła ze swoją polszczyzną, o „germanieniu” (angielski należy do rodziny języków germańskich) dzieci nie wspominając. Ale to detale.

Pytanie, które nie tyle wielokrotnie mi się podczas wyborczego wieczoru nasunęło, ale wręcz spadło mi kilka razy na głowę, brzmi: po co? Nie dezawuując historycznego znaczenia kongresu, bo jego zasługi są niezaprzeczalne, w roku 2016 KPA zdaje się nie mieć pomysłu ani na siebie, ani na Polonię, ani na nic. W poniedziałkowy wieczór obserwowałem wydarzenie będące połączeniem dość udanego sejmiku szlacheckiego z chocholim tańcem. Władze zostały wybrane, kilka punktów statutowych poprawionych. I co z tego? Kongres, który kiedyś był realną siłą polityczna na amerykańskiej scenie, od lat goni własny ogon. W obliczu niemożności wytypowania kandydatów na stanowiska choćby lokalnego szczebla, o Kongresie nie wspominając, marazm jest zrozumiały. Można wpaść we frustrację jeśli organizacja polityczna, a taką podobno jest KPA-IL, nie ma praktycznie żadnej politycznej reprezentacji. A tym samym – znaczenia. Władzom, członkom i delegatom pozostaje to, co my – Polacy mamy opanowane do perfekcji – podgryzanie się i kiszenie we własnym, nienajlepiej pachnącym sosie. Także – pseudodziałania, czyli nachalne popieranie polskich władz (komu to potrzebne, bo nie polskim władzom) oraz chwalebne, choć wywołujące lekkie zażenowanie machanie protestacyjną szabelką, wynikające z kompletnej nieodporności na krytykę i słabości polemicznej. Na tych filarach, nie da się, drodzy członkowie kongresu, wybudować nowoczesnej i prężnej organizacji, a życzyłbym sobie, żeby taką stał się na powrót Kongres Polonii Amerykańskiej w stanie Illinois.

Najwyższy czas, żeby przestać jedynie bronić dobrego imienia Ojczyzny (choć, jeśli rzeczywiście trzeba to „do krwi ostatniej”), a skoncentrować się na imienia tego tworzeniu. Jesli przyjrzymy się sobie, dostrzeżemy, że mamy sporo zalet. Polonia to w większości odważni, zaradni i sprytni ludzie. Pracowici, rodzinni i z fantazją. Dla sprawnego PR-owca to świetne punkty wyjściowe, może warto pomyśleć, żeby takiego speca od wizerunku zatrudnić i posłuchać jego wskazówek. A najpierw dowiedzieć się, co to w ogóle jest PR i dlaczego jest tak ważny dla funkcjonowania współczesnych instytucji i organizacji. Może wtedy zacznie spełniać się sen o przychodzeniu do KPA ludzi młodych. Ten trend zresztą powoli już widać, i jest to zmiana na plus, choć te kilka „jaskółek wiosny nie czyni”. W wyborach głosowałem na wszystkich przedstawicieli młodego pokolenia i ucieszyłem się z ich zwycięstw. To znak, że kongres osiągnął punkt krytyczny marazmu, sam ma siebie dość w obecnym kształcie. Stąd drogi są dwie: postawić na młodych profesjonalistów i przywrócić organizacji przynajmniej część dawnego blasku, albo w dalszym ciągu pokrywać się kurzem.

Grzegorz Dziedzic

fot.Ewa Malcher
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama