Kwiecień i maj to miesiące, w których dzieci licznie przystępują do Pierwszej Komunii Świętej. Wydarzenie to szczególne dla całej rodziny. Niektórzy, szczególnie zaangażowani rodzice chcą, żeby dzień ten był piękną, rodzinno-przyjacielską uroczystością. W ubiegłą niedzielę miałem okazję wygłosić dwie konferencje dla rodziców pierwszokomunijnych dzieci, którzy rodzinnie spotkali się u św. Tomasza Becketa w Mt. Prospect. Samo spotkanie, będące inicjatywą chicagowskiej archidiecezji, było dobrym i potrzebnym doświadczeniem. Zaproszono na nie rodziny z wszystkich polonijnych szkół. Miałem okazję przypomnieć sobie dwa komunijne wydarzenia z mojego życia. Pierwsze miało miejsce dokładnie trzydzieści pięć lat temu, kiedy to ja sam przystępowałem do Pierwszej Komunii i drugie, sprzed kilku lat, kiedy będąc katechetą przygotowywałem dzieci do tego szczególnego dnia. Oba wydarzenia na tyle głęboko zapisały się w mojej pamięci, że mimo upływu lat, wydaje mi się, jakby były wczoraj.
Komunia dziecka jest dniem, na który się czeka. Czeka zarówno dziecko, jak i jego rodzice. Pytanie, na co tak naprawdę czekają? Tutaj często zaczyna się problem. Katecheci uwrażliwiają na duchowe przygotowanie i przeżycie uroczystości. Wszak chodzi o jeden z najważniejszych sakramentów świętych, poprzedzony innym, wymagającym równie dobrego przygotowania, sakramentem spowiedzi. Dobrze, kiedy rodzice to rozumieją i angażują się we współpracę, by pomóc dzieciom. Gorzej jednak, gdy ich uwaga skupiona jest głównie na wymiarze towarzyskim. Zarezerwowanie sali bankietowej, przygotowanie stosownego menu, zaproszenie gości, prezent dla dziecka, ubranie, fotograf, wideo, kwiaty, a może i limuzyna, którą dziecko pojedzie do kościoła. Ileż to wydatków! Jest nadzieja, że chociaż częściowo się zwrócą, przy zrozumieniu gości. Piszę o tym nieco sarkastycznie, z jednej strony przyglądając się tym nieziemskim zabiegom kochanych rodziców, z drugiej zaś, przypominając sobie moje „konflikty” z rodzicami, gdy postanowiłem liczbę męczących dla wszystkich prób ograniczyć do dwóch. Wiedziałem, że to wystarczy.
Jaka komunia? Pytają w mediach. Wystawna, czy skromna? Osobiście jestem zdecydowanym zwolennikiem tej drugiej. Skromnej, rodzinnej, skupionej na istocie, która ma pozostawić przeżycie, trochę na zasadzie pierwszych połączeń, które będą żywe przez całe życie. To prawda, że dziecko jest dzieckiem, wie, że dostanie prezenty. Za mojego dzieciństwa każdy czekał na zegarek. Do dziś pamiętam, że dostałem radzieckiego Poljota. Moja młodsza siostra była już na etapie roweru. Brat, odtwarzacza CD. Dzisiaj obawiam się, że tablet, iPad, iPhone, czy inne elektroniczne cudo to może już trochę za późno? Nie kwestionuję radości z komunijnych prezentów, ale chyba następuje jakieś przewartościowanie, przez które zupełnie nieświadomie robi się krzywdę dziecku, które już nie czeka na spotkanie z Panem Jezusem, ale na dzień, który będzie jego dniem, tyle, że w konsumpcyjnym a nie duchowym wymiarze.
Na spotkaniu u St. Becketa, poruszając wiele komunijnych kwestii, mówiłem też o stole. Lubię ten temat. Pierwsza Komunia to w końcu zaproszenie dziecka do stołu, eucharystycznego stołu. Pierwszy raz świadome tego, że spowiedź oczyściła i przygotowała mu serce, dziecko idzie, by nakarmić się Ciałem Pańskim. Idzie często samo, tylko w towarzystwie innych dzieci, obserwowane z daleka przez rodziców i bliskich. Idzie trochę niepewnie. I wraca na miejsce. Uśmiechnięte. Inne. Ma swoją świadomość, że właśnie przyjęło Boga do swojego życia. W sposób pełny i namacalny.
A później inny stół. Ten świąteczny, na którym dużo dobrego jedzenia i słodkości. I goście wokół stołu. Stół jest ważnym meblem w chrześcijaństwie. Kiedyś mówiło się, że to najważniejszy mebel w domu. Życie koncentrowało się wokół stołu. Można było przy nim siedzieć godzinami. A dziś? Niestety coraz częściej i krócej, na zasadzie fast food, i bez rozmów, bo jedząc nie przerywa się konwersacji telefonicznej i jakby tematów było mniej. Lepiej włączyć telewizor lub muzykę. Dzisiaj w wielu domach stół nie jest już najważniejszym meblem. I jest to smutne. Rodzinne świętowanie przenosi się dziś często poza dom. Cenię tych, którzy trochę wbrew nowoczesności planują komunijny dzień „po staremu”. Skromnie, ale przeżyciowo. Z najbliższymi. Radziłem rodzicom, że dobrym prezentem dla ich dzieci, będzie Biblia, najlepiej w języku angielskim lub w obu językach polskim i angielskim. Wierzę, że wręczona najpierw z odpowiednim komentarzem, nie zniknie pośród innych prezentów, nawet tych cool. Poza tym będzie od rodziców. A to ma swoje znaczenie. Dlatego wszystkim zaangażowanym w komunie życzę: nie dajmy się zwariować!
ks. Łukasz Kleczka
fot.mariella/pixabay.com